Czy warto lecieć na Wyspy Zielonego Przylądka?

Cabo Verde to jeden z najbadziej tajemniczych kierunków w ofercie biur podróży. Z nazwy zielony, kulturowo afrykański, geologicznie niepodobny do niczego innego. Czy warto zatem tam lecieć?

Mam problem z Wyspami Zielonego Przylądka. Przez ponad rok nie potrafiłam stworzyć tego tekstu, choć był on w planach już w momencie wybierania miejsca na nasz urlop. Od mojego powrotu z Omanu minął wtedy niecały miesiąc, Michał właśnie wrócił z rezydentury i zamarzyło nam się miejsce, w którym do tej pory żadne z nas nie było. Przy dość ograniczonym czasie na wylot padło na Cabo Verde. Kraj, o którym żadne z nas nie wiedziało nic konkretnego. Kraj, o którym nadal nie jesteśmy w stanie nic konkretnego powiedzieć, jednoznacznie ocenić, polecić lub odradzić. Przeczytałam kilka książek o tym skrawku świata, przestudiowałam przewodniki, rozmawiałam z Olą Wojdyłą, która mieszka na Sal i nadal nie umiem odpowiedzieć na pytanie zawarte w tytule tekstu.

Postanowiłam napisać tekst inny niż wszystkie dostępne na blogu. Zamiast wydawać jednoznaczną ocenę, zbiorę wszystkie za i przeciw, wszelkie tak i nie, wady i zalety. Ocenicie ten kierunek sami.

Zanim jednak zacznę, chcę podkreślić, że polskie biura podróży latają wyłącznie na jedną spośród 26-ciu wysp. Sal to płaska łacha piachu na oceanie, lądując na niej można objąć ją całą wzrokiem. Przejechanie z północy na południe zajmie godzinę i to wyłącznie ze względu na jakość dróg. Moje zestawienie będzie dotyczyć tylko tej wyspy, która występuje w polskiej turystyce, bo właśnie w świecie turystyki zorganizowanej działam.

TAK

Piękne plaże

Być może brzmi to jak banał, ale autentycznie tutejsze plaże są genialne, niezatłoczone (wręcz puste), egzotyczne. Piaszczyste, ciągnące się kilometrami, niczym nieograniczone. Idealne na długie spacery bez konieczności przeganiania namolnych naganiaczy.

Afryka w wersji light

Wyspy Zielonego Przylądka to bardzo lekka odmiana afrykańskich klimatów znanych z Kenii lub Zanzibaru. Niby jest podobnie, niby mieszkańcy zachowują się niemal identycznie, ale są murowane domy, miejscowości ze sklepikami, ryneczkiem i knajpkami. Wszystko jest bardziej europejskie, uładzone, prostsze w odbiorze dla Europejczyka. Bieda nie kłuje w oczy, nie odbiera zmysłów, brak tu szokujących widoków ogromnej nędzy. Nie oznacza to, że mieszkańcy żyją w dostatku- wyspy są niesamowicie trudnym miejscem do życia. Wszystko jednak jest tu bardziej swojskie, europejskie, „do ogarnięcia umysłem”.

Kierunek nieprzejedzony przez turystykę masową

Turystyka rozwija się tu od dziesięciu lat, zatem przybywając na Cabo Verde mamy do czynienia z zalążkiem destynacji jaką to miejsce może być w przyszłości. Sal jest dopiero „kolonizowane” przez sieci hotelowe i organizatorów turystycznych. Powstają tu pierwsze hotele, otwierane są sklepy z pamiątkami i organizowana jest sieć usług dedykowanych turystom (patrz: Borys Biedronka). Wszystko jest jeszcze swojskie, toporne, dziewicze. Nie ma wielkiego przemysłu turystycznego i machiny, która wyciska turystów jak cytrynę. Turyści to nadal dodatek do tego miejsca.

Wyspiarska atmosfera chillu

No stress, jumbo-jumbo, hakuna matata- te hasła usłyszycie na każdym kroku. Problemy istnieją tu jak wszędzie, ale kompletnie odmienne jest podejście do nich. Nikt tu nie rozpacza, nie przeżywa, nie zapętla się w negatywnych emocjach. Życie jest, było i będzie pełne radości i niepowodzeń, nie ma co się stresować, trzeba zachować spokój i iść dalej. Uwierzcie mi, w towarzystwie ludzi z takim podejściem zaczyna udzielać się nastrój chillu i relaksu nawet najbardziej spiętym neurotykom. Od tego narodu, który spokojnie mógłby zbiorowo urządzić scenę histerii z powodu ciężkiego losu, powinniśmy uczyć się cierpliwości i czerpania radości z życia.

Idealne warunki do sportów wodnych

Sal to miejsce idealne do uprawiania kitesurfingu. Wiatr, fale, przyjemna temperatura. Do tego kilka szkółek i wypożyczalni. Czego chcieć więcej?

Hotele o dobrym standardzie

Sal nie ma rozbudowanej bazy hotelowej, ale obiekty, które już tam są to głównie klasa średnia i wyższa. Weszły tutaj hiszpańskie sieci- Riu, Melia i Iberostar, obecni są także Brazylijczycy z dwoma obiektami sieci Oasis oraz Amerykanie, którzy zbudowali tu pięknego (i nowiutkiego) Hiltona. Nawet najtańsze obiekty są naprawdę bardzo przyjemne. Sama byłam zdziwiona standardem w jednym z tańszych obiektów, czyli Oasis Atlantico Belorizonte (o którym pisałam TUTAJ).

Możliwość dokładnego zwiedzenia w trakcie tygodnia

Ze względu na wielkość wyspy oraz nieprzeładowanie atrakcjami, Sal spokojnie zwiedzicie w trakcie dwóch dni, a jeśli zwiedzanie rozbijecie na trzy- staniecie się ekspertami w dziedzinie krajobrazu i kultury wyspy. Trudności nastręczać może jedynie stan dróg (lub ich brak w niektórych miejscach) i słabe oznaczenie. Po tygodniowym urlopie wyjedziecie stąd z poczuciem absolutnego podróżniczego spełnienia.

Dobre ceny na miejscu

Wyspy Zielonego Przylądka nie są drogie. Utrzymanie, wizyta w restauracji, zakup pamiątek nie wydrenuje wam portfela.

Wyspa artystów

Na wyspie, na której nie ma przemysłu, rolnictwo kuleje, edukacja jest na niskim poziomie, a jedyną perspektywą jest brak perspektyw, tego, co mieszkańcy mają wręcz w nadmiarze jest czas. I czas ten pożytkują na to, co daje im radość i wolność, czyli sztukę. Prawie każdy mieszkaniec Sal nazywa siebie artystą. Dlaczego? Ponieważ wytwarza coś, stwarza, daje upust artyzmowi. Tak, jak pisałam w tekście o pamiątkach (klik!) oprócz rzeczy, który przyjechały tu z Gwinei lub innych afrykańskich krajów, w samej Santa Marii znajduje się przynajmniej kilka sklepów z prawdziwymi perełkami- wspaniałymi obrazami lub rzeźbami, których autorów spotkacie w prymitywnych pracowniach na zapleczu.

Możliwość zobaczenia innych wysp

Nie będzie to łatwe (i tanie), ale jest taka opcja. Nawet biura podróży oferują wycieczkę fakultatywną na pobliskie Santiago. Każda z wysp ma zupełnie inny charakter i kilka z nich wpisuje się w zielony charakter nazwy tego kraju. Warto więc wykorzystać wizytę na Sal do zobaczenia czegoś zupełnie innego.

NIE

Kierunek jakich wiele

Z bólem serca muszę przyznać, że kierunków takich, jak Sal jest wiele. Wyspa ze względu na plaże przypomina Fuerteventurę, interior wyspy to skromniejsza wersja Lanzarote, Santa Maria momentami może być porównywana do Karaibów, a lokalny klimat do Kenii. Wszystko, co tu jest znajdziecie w innych miejscach, często- w bardziej spektakularnych wersjach.

Długi lot

Leciałam do Chin, Wietnamu, Tajlandii, Dominikany… i jakoś zawsze czułam w tej długiej podróży cel. Zobaczenie czegoś unikatowego, nieporównywalnego z niczym innym. Tak, jak wspomniałam w poprzednim punkcie- Cabo Verde jest nieco powtarzalne. Dodatkowo sprawę komplikuje uziemienie Boeingów 737MAX, które połykały trasę na Sal bez konieczności technicznego międzylądowania w Barcelonie lub na Teneryfie. Dzisiaj, ze względu na brak tych samolotów, turyści są skazani na wydłużony do 8-9 godzin lot. Czy jest to warte tak długiej podróży?

Teneryfa z okien samolotu wygląda spektakularnie. Pytanie, czy nie lepiej odwiedzić ją na dłużej zamiast pit stopu na tankowanie?

Nieokrzesanie niektórych mieszkańców

Dla jasności, przeważająca większość mieszkańców to przesympatyczni ludzie. Niestety, wszędzie tam, gdzie pojawia się przemysł turystyczny i możliwość szybkiego (i dużego zarobku) rodzą się negatywne emocje. Wielu ulicznych naganiaczy słowo „nie” traktuje jako potwarz i osobistą klęskę, co wywołuje niekiedy agresję. Pal licho, jeśli zostaniemy obrzuceni deszczem epitetów w niezrozumiałym języku, gorzej jeśli niezadowolony ze spraw sprzedawca weźmie do ręki kamień lub wywoła sytuację, w której poczujemy się zagrożeni.

Nas podobna sytuacja dotknęła ras. Na molo w Santa Marii podszedł do nas sprzedawca wycieczek- jako osoby pracujące w branży natychmiast podziękowaliśmy chcąc uniknąć niepotrzebnych prezentacji oferty i rozczarowań. Starszy jegomość powiedział, że rozumie, że mamy już wycieczkę kupioną, ale on ma w swojej ofercie unikatową propozycję, której nie ma nikt inny w miejsca, gdzie nie docierają pozostałe grupy i pokaże nam tylko tę jedną wycieczkę. Zanim zdążyliśmy cokolwiek wyjąkać, pan poszedł do kanciapki po kartkę z programem. Przyszedł z wydrukiem standardowych wycieczek, które widzieliśmy zarówno u rezydenta, jak i pięciu innych lokalnych biur. Grzecznie podziękowaliśmy i… się zaczęło. Pomstowanie, rzut pustą butelką w naszą stronę i lament. Moich klientów niestety spotykały podobne akcje, z tą różnicą, że w ruch szły kamienie. Niestety, pokazuje to pewną niedojrzałość i desperację niektórych mieszkańców, którzy nie rozumieją, że oprócz zarobku ważny jest także wizerunek. Ich i miejsca.

Byliście na Cabo Verde? A może dopiero się wybieracie? Napiszcie koniecznie jakie są Wasze przemyślenia odnośnie Wysp Zielonego Przylądka!

Podziel się swoją opinią