Aleksandra Wojdyła: Nie skarż się na pełny brzuch!

Na Olę trafiłam przypadkiem. Właściwie nie na Olę, bo na jej zdjęcie. Idąc promenadą w Santa Maria- głównym kurorcie turystycznym Sal, rozglądaliśmy się za możliwościami wycieczek i poznania tego niezwykłego miejsca. Naszą uwagę zwróciło wywieszone na jednym z budynków zdjęcie uśmiechniętej blondynki, które jak się okazało… było podpisane w języku polskim! Aleksandra Wojdyła jest przewodnikiem po Wyspach Zielonego Przylądka i choć nie skorzystaliśmy z możliwości zwiedzania w jej towarzystwie, jej osoba zafascynowała mnie tak bardzo, że po powrocie postanowiłam ją odszukać.

Wylatując z Sal miałam mieszane odczucia odnośnie tej wyspy. Stwierdziłam, że rozmowa z Olą rozwieje mój mętlik w głowie i popchnie mnie w kierunku miłości lub nienawiści. Ola ta pasjonatka, dzięki której Cabo Verde stało mi się bliższe dopiero teraz, kilka tysięcy kilometrów od Sal.

Skąd się wzięłaś na Wyspach Zielonego Przylądka?

Aleksandra Wojdyła: Po raz pierwszy odwiedziłam Wyspy Zielonego Przylądka w celach turystycznych, poszukując miejsca na wypoczynek w samym środku deszczowej jesieni. Przeglądając oferty wraz z koleżanką natrafiłyśmy na Wyspę Sal. Bez dłuższego zastanawiania zarezerwowałyśmy wyjazd. Można śmiało powiedzieć, że był to czysty przypadek, chociaż dzisiaj wierzę, że Przypadek to drugie imię Pana Boga. Myślę, że po prostu miałam się tu kiedyś pojawić, tylko w odpowiednim czasie…..ten czas nadszedł w grudniu 2016 roku. Wyspy Zielonego Przylądka były mi jednak już znane od czasów licealnych kiedy pragnąc zostać misjonarką i pracować w krajach Afryki zaangażowałam się w wolontariat. Jednym z moich zadań było opowiadanie młodszym o krajach Czarnego Lądu oraz ich potrzebach. Kraj, który przypadł mi w udziale to właśnie Republika Zielonego Przylądka. Przyszło mi jednak czekać wiele lat zanim postawiłam tutaj moją stopę. Kiedy jednak podczas zwiedzania Wyspy dotarłam do jej najbiedniejszej części zwanej Terra Boa i odwiedziłam jeden z ośrodków dziennego pobytu dzieci z ubogich rodzin, zamiast płakać jak inne osoby poruszone tym co zobaczyły, ja śmiałam się sama do siebie. To właśnie ten moment, kiedy zrozumiałam, że ścieżki mojego życia prowadzące mnie przez Irlandię, Anglię, Portugalię miały mnie doprowadzić właśnie tutaj, do serca Wyspy Sal do tych najbardziej potrzebujących. Od tego momentu ja i Wyspy staliśmy się nierozłączni.

Wyspy Zielonego Przylądka – miłość od pierwszego wejrzenia czy raczej uczucie zrodzone z przyjaźni?

 To była zdecydowanie miłość od pierwszego wejrzenia, ale nie do Wysp, lecz do ich mieszkańców. To właśnie ludzie czynią ten kraj tak wyjątkowym, dodają mu kolorytu swoją radością, spokojem ducha, serdecznym uśmiechem. Mając tak niewiele potrafią we wszystkim odnaleźć szczęście, ze wszystkiego się cieszyć, wszystko celebrować. To chyba doceniam w nich najbardziej. To, że nie zatracili się w pogoni współczesnego świata, ale piękno dostrzegają w tym, co najzwyklejsze. Natomiast miłości do Wysp uczę się cały czas…jest jeszcze tak wiele do zrobienia, brakuje wielu produktów, innowacyjnych rozwiązań, odpowiednich ludzi, którzy poprowadzą ten kraj do pełni jego możliwości.

Czym zajmujesz się na Cabo Verde?

Wydawać by się mogło, że na Wyspach czas płynie jakby wolniej, ale nie dla mnie. Tyle się tutaj dzieje…nadal jestem wolontariuszem w miejscu, gdzie przygoda z Wyspami się rozpoczęła. Dziś również prowadzę projekt BD4theWorld, którego zadaniem jest wspomagać dzieci z Terra Boa. Organizujemy zbiórki ubrań, materiałów szkolnych oraz innych przydatnych rzeczy. Pracuję w firmie BarracudaTours, która jest agencją turystyczną pośredniczącą w organizacji wyjazdów na Wyspy Zielonego Przylądka promując ten kierunek na polskim rynku. Ruszam z nowym projektem ,,Polski Piątek. Wyspy Zielonego Przylądka bez tajemnic!” To wycieczka po Wyspie podczas, której nie tylko pokazuje najpiękniejsze miejsca Wyspy Sal, ale również dzielę się moja wiedza historyczna, anegdotami z życia mieszkańców, lokalnymi legendami, ale przede wszystkim moja pasją do tego fascynującego kraju. To zdecydowanie wycieczka dla osób, które cenią sobie profesjonalizm, indywidualne podejście, ale również poziom prezentowanej wiedzy i lokalne smaczki, które znane są tylko prawdziwym mieszkańcom. Realizuje tutaj też swoją największą pasję- jeździectwo. Co prawda już niebiorę udziału w zawodach, ale za to galopuje po białych piaskach niekończącej się plaży Santa Maria, ciesząc oko turkusowymi wodami Atlantyku…

Jak się żyje w jednym z najbiedniejszych krajów świata?

Życie mieszkańców Wysp Zielonego Przylądka nigdy nie należało do łatwych. Brak wody, powracające susze, odizolowanie od reszty świata doświadcza Kabowerdeńczyków od zawsze. Podziwiam ich za hart ducha z jakim dzielnie znoszą wszelkie niewygody! Mi brak pokory. Czasami, kiedy znowu się skarżę na gorsze warunki mieszkaniowe, na to, że nie ma znów wody, że jedzenie drogie wielokrotnie słyszę ,, Nao reclama de barriga cheia’’, co dosłownie oznacza ,, Nie skarż się na pełny brzuch”. I to przywołuje mnie do porządku. Inni mają tutaj tak niewiele, a ja ciągle chcę więcej, ciągle inaczej. Z perspektywy Europejki brakuje mi ładnego mieszkania bez żadnych insektów z pięknymi meblami i kolorowymi ścianami, lejącej się wody z kranu, w której mogłabym brać godzinną kąpiel, galerii handlowej, aby wpaść w amok zakupów podążając za nowinkami mody, kina, aby doświadczyć chwil relaksu po dniu pracy. Brzmi to strasznie nie na miejscu w porównaniu do tych, którzy nie mają kropli bieżącej wody, codziennie kupując wodę w kanistrach niosą na głowach lub wiozą na taczkach kilometrami do swoich rodzinnych domów. Ludzie, którzy pracując fizycznie od rana do wieczora wracają do swoich przepełnionych mieszkań, czasami nie mając nawet z czego ugotować kolacji dla swoich dzieci. Ci, którzy desperacko szukają zajęcia, dzięki, któremu będą w stanie utrzymać swoich bliskich, ale za każdym razem spotykają się z odmową z powodu przepełnionego rynku pracy i niskich płac. Boli mnie to jak anonimowi są Ci moi kabowerdeńczycy w swoim własnym kraju, jak pozostawieni sami sobie.

Turystyka na Wyspach Zielonego Przylądka to dla tego miejsca dar od losu czy kara?

Turystyka zawsze jest darem dla kraju, jeśli jest uprawiana w sposób odpowiedzialny. Dla Wysp Zielonego Przylądka turystyka jest światełkiem w tunelu, otwarciem się na świat, szansą prężnego rozwoju. Wyspy, o których niewiele się słyszało, dziś odwiedzane są przez miliony turystów z najbogatszych krajów Europy. I to wszystko brzmi pięknie, ale…wszyscy wiemy jak kończy się ta historia. Za dużo w tym zachłanności, za dużo żądzy pieniądza, za mało odpowiedzialności, pasji do kraju i jego mieszkańców. Mam nadzieję, że Cabo Verde w porę się opamięta i uchroni przed tym, co spotkało inne kraje. Na razie turystyka rozwija się stabilnie. Na Wyspach archipelagu, powstają nowe drogi i infrastruktura, z której korzystać będą także lokalni mieszkańcy, otwierają się nowe hotele tworząc miejsca pracy. Powstają nowe firmy zakładane przez Kabowerdeńczyków, którzy pragną wykorzystać swoje 5 minut. I to wszystko jest dobre, ale…obserwuje również wiele alarmujących zmian, które zachodzą w ostatnich latach wraz z rozwojem turystyki. Zaliczam do nich wzrost cen artykułów spożywczych, brak mieszkań dla Kabowerdeńczyków, które są przeznaczane jedynie na wynajem turystyczny, niskie płace, ponieważ inwestorzy wykorzystują tanią siłę roboczą i wiele innych.

Jaki jest stosunek mieszkańców do turystów?

Raczej pozytywny. Mieszkańcy Wysp Zielonego Przylądka to bardzo dumny naród, cieszą się kiedy inni dostrzegają piękno ich kraju i kultury. Pragną zawsze pokazać innym autentyczne Cabo Verde. Zawsze uśmiechnięci, skorzy do pomocy. Z drugiej strony w turyście widzi się możliwość zarobku, polepszenia swojej sytuacji, dlatego na wszelkie sposoby pragną zachęcić do skorzystania z ich usług. Są i tacy, ktorzy narzekają na brak wyczucia gości z zagranicy, którzy wykazują czasem brak poszanowania lokalnych mieszkańców i ich zwyczajów. Podsumowując, relacja Kabowerdeńczyków z turystami jest wyjątkowo dobra.

Jak wygląda dzień statystycznego mieszkańca Wysp Zielonego Przylądka?

To niełatwe pytanie, ponieważ wszystko zależy od Wyspy. Na Santo Antao czy Sao Nicolau, gdzie większość mieszkańców pracuje w rolnictwie, dzień wygląda zupełnie inaczej niż na

Sal, gdzie duża część mieszkańców zatrudniona jest w turystyce i to przylot kolejnych samolotów czarterowych wyznacza im rytm. Jednak, każdy Kabowerdeńczyk bardzo ceni sobie czas w gronie znajomych i rodziny, dlatego przed lub po pracy zawsze znajdzie chwilę, aby wspólnie usiąść do porannej kawy czy zrelaksować się przy kieliszku grogu ( rumu z trzciny cukrowej, typowego alkoholu). Niedziela to również wyjątkowy dzień, ma to swoje korzenie w religii katolickiej. Jest to dzień rodziny, dzień prawdziwego świętowania. To w niedziele mieszkańcy wyciągają swoje najlepsze ubrania, kobiety zakładają buty na obcasach, a małe dziewczynki ubrane w sukieneczki wyglądają jak prawdziwe księżniczki i całymi rodzinami idą na niedzielną Mszę Św. Potem zrzucając pospiesznie eleganckie ubrania udają się na plażę lub do innego ukrytego przed okiem turysty miejsca i tam wspólnie gotują, najczęściej Catxupe (lokalne danie na bazie kukurydzy) rozmawiając, śmiejąc się i tańcząc.

Co zmieniło się w Twoim życiu po zamieszkaniu na wyspach?

Wiele. Przede wszystkim zrozumiałam, że w prostocie można odnaleźć prawdziwe szczęście. Nie potrzebne mi są już buty w każdym kolorze, żeby pasowały do danej sukienki, dziś zamieniłam je na japonki, w których mogę tańczyć kiedy usłyszę dźwięki funany ( skocznej, tradycyjnej muzyki). Nie potrzebne są już wyjścia do kina, galerii czy wyszukanej restauracji, kiedy w brudnym garnku na środku najpiękniejszej plaży w gronie znajomych wspólnie możemy ugotować najsmaczniejszą Catxupe. Nie zależy mi już na tym co trzeba, co wypada, ale raczej na tym żeby cieszyć się każdym momentem i we wszystkim dostrzegać piękno. Im więcej mamy, tym więcej chcemy. To błędne koło. Mieszkańcy Wysp nauczyli mnie prostoty, pokory i odnajdywania radości w codzienności.

Jakimi trzema słowami opisałabyś WZP?

Mówią, Morabeza- styl życia Kabowerdeńczyków przepełniony sławnym wyspiarskim “ no stress”, sabura- coś fajnego, bo fajnie są Wyspy, sodade- uczucie tęsknoty i chęć powrotu. Dla mnie jednak Wyspy Zielonego Przylądka to RADOŚĆ- roześmiane, beztroskie twarze mieszkańców. To SPOKÓJ- harmonia w jakiej żyją mieszkańcy, akceptacja losu i nie lękanie się dnia kolejnego. To AUTENTYCZNOŚĆ.

Olę znajdziecie tutaj

Podziel się swoją opinią