W krainie mlekiem i miodem płynącej pozostało kilka branż, które z niewiadomych powodów wciąż cierpią i nie mogą podnieść się z koronakryzysu. Jedną z tych branż jest turystyka, która nie tylko nie otrzymała pomocy, ale cały czas przyjmuje kopniaki.
W sierpniu, branżę turystyczną zelektryzowała wiadomość z Niemiec- potentat w skali światowej, TUI, otrzymało zapewnienie o kolejnej transzy pomocy ze strony rządu. Kwota pomocy opiewa na niebagatelną sumę 1,2 mld Euro (tak, jednego miliarda dwustu milionów Euro, czyli w przybliżeniu pięciu miliardów złotych bez milionowych „grosików”).
Oczywiście, w Polsce nikt nie działa w takiej skali jak robi to TUI, które jest marką globalną, znaną nawet w najdalszych zakątkach globu. Samoloty, autokary, hotele, biura są rozsiane wszędzie- nie będę nawet silić się na statystyki w ilu krajach obecne jest uśmiechnięte logo. To zupełnie inna skala działania niż Itaka czy Rainbow, a utrzymanie stabilności tak ogromnej i ważnej dla Niemiec firmy jest jedną z kluczowych spraw w dobie kryzysu. Do analizy należy dodać jeszcze jedną zmienną- zagraniczne wyjazdy to dla naszych zachodnich sąsiadów nie dobro luksusowe, tylko zwykły, codzienny towar, który od lat pozbawiony jest otoczki luksusu. Dla statystycznego Hansa zagraniczne wakacje to nie święto, tylko zakup wpisany w tryb życia i styl bycia narodu. W Polsce zagraniczne wyjazdy wciąż mają rys pewnego dobra luksusowego, a nie zakupu wynikającego z porządku roku. Oznacza to, że w społecznej i biznesowej świadomości organizator jest firmą oferującą dobro powszechnego użytku. Co zatem ratuje się w pierwszej kolejności? Firmę dystrybuującą dobra luksusowe czy usługi pewnego rodzaju podstawowego użytku?
Polska choć zagraniczna
Polska branża turystyczna jest mniejsza i na jej podwórku nie wyrósł potentat w skali światowej, którego losami żyłaby część społeczeństwa. Nie oznacza to jednak, że przedstawiciele turystyki w Polsce powinni zostać pominięci w kwestiach pomocowych. Podobnie jak inne firmy- zatrudniają, płacą podatki, tworzą PKB. Fakt wysyłania Polaków poza granice Polski nie powinien być czynnikiem minimalizującym skalę ratunku dla firm znajdujących się w głębokim kryzysie i bez dobrych perspektyw na przyszłość. Działający w Polsce organizatorzy nie otrzymali nawet końcówki z transzy dla zagranicznego odpowiednika. Co więcej, cała polska turystyka zagraniczna otrzymuje kolejne kopniaki, ciosy i drwiny.
Nikt nie spodziewa się od rządu pomocy w skali niemieckiej. Zdrowy rozsądek, analiza i doświadczenie skłaniają nas ku prostym wnioskom- pomocy sensu stricte nie będzie. Aktualnie dużo istotniejsze jest, żeby turystyce nie szkodzić. I tu niestety mamy problem.
Na dobitkę
Od początku pandemii właściwie jedynym pomysłem pomocy turystyce było odroczenie wypłat dla klientów objętych anulacjami, reszta była taka, jak dla wszystkich innych przedsiębiorstw. Ni mniej, ni więcej. Różnica polega jednak na tym, że większość gałęzi gospodarki działa już na pełnych obrotach, klienci wrócili już nawet do sklepów odzieżowych, które bardzo narzekały na nagły spadek obrotów. Turystyka nie wróciła nawet do ćwiartki normalności, a droga ku utrzymaniu się przy życiu jest wyboista, kręta i pełna przeszkód.
Branża turystyczna to jedna z najdelikatniejszych i najbardziej wrażliwych dziedzin gospodarki. Nastroje konsumenckie zależą od sytuacji geopolitycznej, stanów pogodowych i klimatycznych, restrykcji i przepisów wjazdowych. Czy znacie kogokolwiek kto nie kupiłby sobie bluzki lub swetra, bo w sieci pojawiła się plotka o upadku danej firmy odzieżowej? W turystyce byle fake news potrafi zatrzymać sprzedaż na tydzień i wywołać falę paniki dla klientów, którzy założyli już swoje rezerwacje.
Pewność, zaufanie, bezpieczeństwo
W czasach stabilności i spokoju jeden post na którejś z fejsbukowych grup skutkował lawiną telefonów o bezpieczeństwo. Dzisiaj, kiedy co dwa tygodnie ogłaszane są kolejne, często loteryjne obostrzenia, ciężko o utrzymanie jakichkolwiek nastrojów konsumenckich.
Turystykę dotyka przede wszystkim niepewność i brak odpowiedzialności rządzących za ich słowa i zapowiedzi, które często nie mają pokrycia w ostatecznych decyzjach. Pierwsze sygnały ze strony rządzących dotyczące zakazu lotów do Hiszpanii i Albanii dosłownie zamknęły kilka najpopularniejszych w tym sezonie kierunków, choć spokojnie można było latać do Albanii do końca września, a na Baleary nawet do połowy października. Ledwo zipiący organizatorzy mogli jeszcze złapać odrobinę tchu wysyłając swoje czartery z kilku miast na popularne destynacje, jednak panika wśród klientów jaką wywołały zapowiedzi poskutkowała koniecznością zamknięcia destynacji. Co finalnie się okazało? W rozporządzeniu pojawił się zapis o możliwości wysłania do wpisanych na listę zakazów miejsc, samolotów, które były zakontraktowane wcześniej. Najpierw wzbudzono dwutygodniową panikę, a następnie właściwie wycofano z pomysłu.
Przedsięwzięcie logistyczne
Roszady związane z zamykaniem kierunków w dwutygodniowych cyklach to podduszanie turystyki, która oparta jest na długofalowym planowaniu sprzedaży oraz realizacji wyjazdów. Biura podróży nie działają na zasadzie tworzenia produktu ad hoc- kontraktowanie hoteli, samolotów, transferów oraz sprzedaż pakietów to wielomiesięczne przedsięwzięcie i żadne biuro podróży nie da rady kolejno otwierać, zamykać, wznawiać, wyciszać i ponownie włączać do sprzedaży kolejnych kierunków. Turystyka to zespół naczyń połączonych i niemożliwym do zrealizowania jest dogadywanie się co dwa tygodnie z liniami lotniczymi, przewoźnikami autokarowymi, hotelarzami i agencjami turystycznymi na skokową sprzedaż i obsługę wyjazdów.
Zakazując, wpisując na listę, następnie wykreślając kolejne kierunki oraz w ostatniej chwili dodając jednak możliwość realizacji czarterów nie pomaga się turystyce, tylko jej szkodzi. Turystyka nie lubi afer, nie lubi chaosu. Turystyka kocha ciszę, spokój i pewność. I choć żyjemy w niepewnych czasach to biorąc odpowiedzialność za swoje słowa i czyny oraz konsultując plany z branżą, której przetrwanie od nich zależy, można nie-pomagając nie-szkodzić.