Margarita (Wenezuela): czy warto tam lecieć?

Margarita to jedna z najciekawszych nowości na rynku turystycznym. Choć uważam, że Rainbow odkrył prawdziwą perłę, to mam świadomość, że w tej biżuterii nie każdemu będzie do twarzy.

Historia Margarity w polskiej turystyce jest dość długa, ale niezbyt spektakularna. Kilka razy przebijała się na czarterze, jednak nigdy nie zdobyła miana topowego kierunku. Doskonale pamięta, że w momencie, gdy zaczynałam pracę za biurkiem, na Margaritę latało się z międzylądowaniem na Azorach, a ponad dekadę temu, przekonać nieoblatanych w egzotyce Polaków, ciężko było przekonać, że Karaiby to nie tylko Dominikana. Kierunkowi nie sprzyjał ani klimat w Polsce, ani klimat na miejscu. Kraj coraz bardziej pogrążał się w kryzysie gospodarczym, a resztą zajął się Covid.

Karaiby bez Karaibów

Wyobrażenia polskiego turysty dotyczące egzotyki można w dużym uproszczeniu sprowadzić do dwóch haseł: “jeśli na zachód to Dominikana”, “jeśli na Wschód to Tajlandia”. Nie jest to przytyk, tylko stwierdzenie. Nasza turystyczna świadomość, od momentu zakończenia smutnej epoki komunizmu i zamknięcia, była kształtowana przez dwa wzorce dalekich wyjazdów. O ile Zachód, głównie ze względu na kolonializm i jego konsekwencje, ma świadomość, że Karaiby mają wiele oblicz, Azja jest niesamowicie zróżnicowana (przeciętnemu Anglikowi na hasło “Azja” prędzej zagrają w głowie Indie niż Chiny lub Tajlandia, ze względu na historię Imperium oraz dużą ilość obywateli pochodzenia indyjskiego w kraju), a “egzotyka” może oznaczać naprawdę wiele.

Nas nauczono i przyzwyczajono, że turystycznie dostępne są dwie osie i to z nich czynimy punkty odniesienia. Plaże na Margaricie nie są brzydkie, ba! Są one absolutnie przepiękne, ale przy zderzeniu z wyobrażeniem mącznego piasku rodem z Dominikany, przeciętny turysta pomyśli “to nie Karaiby!”. Piasek nie jest mączny (jedynie w niektórych miejscach do zobaczenia np.: na wycieczkach fakultatywnych), a jego kolor bardziej wpada w złoto niż biel. Dla mnie Margarita jest ciekawsza od Dominikany- nie ze względu na atrakcje, ale ze względu na możliwość podejrzenia naturalnej linii wybrzeża, niezabudowanej i niezabetonowanej. Zdecydowanie więcej karaibskiego klimatu jest w lokalnym barze za wzgórzem przy hotelu Costa Caribe niż w Punta Cana, gdzie łatwiej znaleźć kasyno niż bawiących się na plaży lokalnych mieszkańców.

Pod względem świeżości, braku turystycznego zadęcia, nastawienia na drenaż portfeli przyjezdnych, Margarita to perełka. Pytanie tylko, czy przeciętnemu turyście jest potrzebne miejsce niemal pozbawione infrastruktury w postaci deptaków, promenad i miasteczek tętniących życiem

wieczorami i w nocy? Tutaj mam już pewne obawy, które biorą się z mojego doświadczenia z pierwszych sezonów obecności Salalah w ofercie Itaki.

Nie zapomnę, gdy autokar wiozący turystów na wycieczkę “city tour Salalah” podjeżdżał pod souk Haffa (dzisiaj już nie istnieje). Większość zwiedzających wyobrażała sobie souk na podstawie doświadczeń z Egiptu, Tunezji albo Maroka. Pamiątki, pamiątki i jeszcze raz pamiątki. Turyści byli zszokowani, że bazar jest nastawiony na ludność lokalną, a magnesy były dostępne ledwo w kilku miejscach. Większość osób wyjeżdżała z tradycyjnym kadzidłem, które w Polsce kojarzone jest stricte z obrzędami kościelnymi i raczej trudno wyobrazić sobie, że wszyscy kupujący zapalili faktycznie najbardziej znany omański towar eksportowy. Numerem dwa był tradycyjne szale, które kupowali głównie Omańczycy oraz kumy, czyli omańskie czapeczki. Ze spożywki daktyle. To wszystko.

Turyści dziwili się, że nie ma tu sklepów dla turystów, kartek pocztowych, zestawów prezentowych, opakowań na przyprawy (Omańczycy przyjeżdżali tu po przyprawy dla siebie, do użytku w domu, a nie na souveniry). Omańczycy nie prowadzą również imprezowego życia nocnego – w centrum Salalah nie ma ulicy z klubami lub barami (panuje tu prohibicja), a w marinie Hawana Salalah nie działo się nic. Podobnie wygląda to na Margaricie, chociaż czuć, że wcześniej byli tu turyści. Tyle tylko, że w Wenezueli wieczorami nie wychodzi się z hotelu ze względów bezpieczeństwa. Wyjścia poza resorty są monitorowane przez ochronę w hotelu, a kurortów jako takich po prostu nie ma. Hotele są rozsiane (zazwyczaj) w znacznych odległościach nie tylko od miasteczek, ale i od siebie. Sprawia to, że wieczorne wyjścia są niemożliwe. A Polacy lubią pochodzić… jesteśmy narodem uwielbiającym promenady, deptaki, chodniki oraz zakupy. Taką mam kulturę, tak lubimy spędzać czas.

Czy turysta czuje się na Margaricie niebezpiecznie? Podróżując sama, nie czułam się tak ani razu, nawet krzątając się bez towarzystwa po odwiedzanych w trakcie wycieczki miejscowościach. Faktem jest, że nie kusiłam losu – nie wychodziłam poza hotel po zmroku uznając, że skoro ktoś tak zaleca to lepiej się do tego stosować.

Może nie ma tu plaż rodem z Dominikany, ale jedno trzeba uczciwie powiedzieć – Wenezuelczycy są przesympatyczni, absolutnie kochani i kompletnie nienatarczywi. Moje doświadczenia z Dominikany (niestety, głównie stamtąd) to absolutne podporządkowanie wszystkiego zarobkowi. Nie ma w tym nic złego dopóki nie dochodzi do patologicznych sytuacji, w których turysta przestaje być postrzegany jak odwiedzający, a staje się żywym bankomatem. Na Kubie natomiast przeszkadzało mi natarczywe zachowanie mężczyzn. Cmokanie, pogwizdywanie, zawieszone spojrzenia.

Nie jest to narzekanie ani próba negowania któregokolwiek z kierunków – po prostu, Dominikana od dawna ma u siebie turystykę w wersji masowej, a kubańscy mężczyźni wychowywani są w kulcie maczo. Uwaga, w Wenezueli pomoc nie jest podszyta chęcią zarobku, a mężczyźni w żaden sposób nie dają o sobie znać. Sprzedawcy nie są nachalni, a chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że w Wenezueli szaleje inflacja (przez co lokalna waluta została zastąpiona dolarem amerykańskim, żeby ustabilizować ceny) i ogromna bieda. Nie ma tu desperacji i ekstremalnych zachowań nastawionych na zarobek.

Bardzo często pojawiającą się kwestią są atrakcje wyspy. I tu mogę powiedzieć tyle, że wyspa sama w sobie jest atrakcją. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie dolecimy czarterem (!), a jest niemal nietknięte turystyką. Dlaczego to ważne? Bo zazwyczaj tam, gdzie pojawia się turysta masowy, miejsce sporo tracy na autentyczności. Place miasta przestają przyciągać lokalną ludność, bo działanie gastronomii, sklepów i instytucji podporządkowuje się turystom (tu ciekawy przykład Krakowa, w którym miałam okazję mieszkać – o ile w innych miastach lokale gastronomiczne w centrum były w stanie przetrwać pandemię, tak w Krakowie na Rynku życie zamarło, bo stołowali się tam niemal wyłącznie turyści. Krakusi nie mieli swoich ulubionych knajp na Rynku, bo ceny, asortyment i jakość były dostosowane do portfeli i podniebienia przyjezdnych, a nie mieszkańców). Na Margaricie należy cieszyć się wybrzeżem, którego linia nie jest zaburzona przez gęste zabudowania hotelowe, miejscowościami, w których trudno kupić magnesy, można za to podejrzeć lokalne gospodynie żywo dyskutujące na środku placu . To inna skala doświadczeń niż spacer wśród oświetlonej neonami ulicy handlowej kurortu.

Margarita to skarb, ale docenią go ci, którzy potrafią w spokoju przyjrzeć się temu, co właśnie otrzymali.

MARGARITA – TAK I NIE

MARGARITA PRAKTYCZNIE

Zła wiadomość jest taka, że są. Dobra – nie wszędzie, bo hotele na ogół dokonują oprysków, który wybijają moskity. Nawet jeśli hotel nie dokonuje oprysków to komary odstrasza poczciwy, dostępny wszędzie OFF.

W trakcie tygodniowego pobytu lokalną walutę widziałam raz, tylko dlatego, że kasjerka w sklepie przyjmowała wcześniej zapłatę od mieszkańca wyspy. W rzeczywistości walutą, której realnie używa się w Wenezueli jest klasyczny, amerykański dolar. Lokalna waluta zmaga się z tak wielką hiperinflacją, że postanowiono wprowadzić równocześnie dolara, aby nie doprowadzać do sytuacji, że ceny w ciągu tygodnia rosną nawet kilkukrotnie.

Przygotowując się do wyjazdu, warto zaopatrzyć się w możliwie jak najnowsze banknoty i to w jak najdrobniejszych nominałach.

Na Margaricie nie ma naturalnego źródła wody. To, co płynie w kranach to woda odsalana, a w większości hoteli dostępna jest woda, która przeszła specjalne procesy podwójnej osmozy, aby być zdatna do picia. W niektórych hotelach tylko na powitanie otrzymuje się butelkę wody, której nie należy wyrzucać, lecz następnie podczas pobytu napełniać w dystrybutorach.

Temat bardzo poważny, a w przypadku Wenezueli wręcz krytyczny. Kupując ubezpieczenie samemu, upewnijcie się, że będzie ono działać na terenie tego kraju. W multiwyszukiwarkach pokazują się oferty ubezpieczeń, które wcale nie obejmują Wenezueli. Najbezpieczniejszą opcją jest wykupienie ubezpieczenia bezpośrednio w R lub upewnienie się, że to, co chcemy kupić, zadziała w trakcie naszego urlopu.

Uwaga! Punkt bardzo istotny – w Wenezueli są gniazdka amerykańskie, ale bez bolca. Gniadka wyglądają dokładnie jak na powyższej grafice – są to płaskie gniazdka z dwoma (płaskimi) wejściami. Nie zmieszczą się tutaj bolce od ładowarek – należy mieć ze sobą adapter. Istnieje możliwość zakupu na miejscu, jednak jak wiele rzeczy na Margaricie – może ich zabraknąć.

Margarita nie jest miejscem do pracy zdalnej. Internet jest słaby, często urywa się zasięg, a nawet, gdy z pozoru mamy dostęp LTE absolutnie nic nie chce się ładować. Od rezydentów wiem, że są hotele z lepszym i gorszym internetem, ale generalnie wszędzie jest kiepsko.

W Wenezueli korzystałam z lokalnej karty sim. 12 GB kosztowało 20 dolarów, a stoisko operatora znajduje się na lotnisku tuż przy taśmach odbioru bagażu. Do zakupu potrzebny jest paszport.

Niestety, karta nie gwarantuje stabilnego dostępu do internetu. Najpierw myślałam, że to kwestia mojej karty i jej ewentualnych wad, jednak od jednej z rezydentek, która na wyspie mieszka od ośmiu lat wiem, że “tu tak po prostu jest”. Polecam uzbroić się w cierpliwość i nastawić na to, że obsługa whatsapp i instagrama jest możliwa, ale wysyłka jakichkolwiek większych plików będzie wymagała albo siedzenia przy routerze, albo długiego oczekiwania na załadowanie.

Wbrew wszelkim pozorom, Margarita nie jest tania. Albo inaczej – nie jest tak tania, jak mogłoby się wydawać. Wielokrotnie słyszałam, że w Wenezueli jest podobnie, jak w Azji… absolutnie jest to błąd. Wystarczy wejść do sklepu (zwykłego spożywczego), by przekonać się, jak fatalny jest los Wenezuelczyków, którzy muszą płacić za wiele produktów tyle, co turyści. Nie ma tu taryfy ulgowej.

Koszt obiadu to 30 dolarów dla jednej osoby. Nie myślcie jednak, że to jakaś piękna restauracja – ot, zwykły bar, a jedzenie wcale nie było dobre. Nadmienię, że bar był w lokalnej miejscowości niemal pozbawionej turystów. Co ciekawe, w podobnej cenie można było zjeść genialny obiad z owocami morza w hotelu.

Butelki rumu zaczynają się od 4 dolarów, a naprawdę dobry trunek kosztuje 9 – 11 dolarów. Kawa ok. 1 kg to 15 dolarów. Dość szalone są ceny czekolad (wenezuelskich) – malutka tabliczka kosztuje od 3 do 5 dolarów, a większa (3/4 standardowej Milki w Polsce) 6 – 8 dolarów.

Ceny wisiorków z pereł zaczynają się od 15 – 20 dolarów, a magnesy to ok. 2 euro za sztukę.

Miałam okazję korzystać z pomocy medycznej na Margaricie, więc w tej materii będę bardzo wiarygodną osobą.

Turyści są leczeni w klinice w Porlamar. Jest to instytucja prywatna i to z nią umową związany jest ubezpieczyciel współpracujący z Rainbow. Szpital jest bardzo nowoczesny, wyposażony w laboratorium i salę operacyjną (o czym też niestety miałam okazję się przekonać), dysponuje również własną, w pełni wyposażoną karetką (i tu też mówię z własnego doświadczenia).

Jedyny minus to znajomość języka – lekarze i obsługa szpitala mówią wyłącznie po hiszpańsku, więc zadbajcie żeby mieć w telefonie translator. Niestety, w dużym stresie jest to przeszkoda.

Poza tym, przy dłuższym pobycie otrzymuje się swoją salę, która wygląda jak z amerykańskich filmów – łazienka jest indywidualna, na wyposażeniu mamy telewizor, a podawane jedzenie jest lepsze niż w wielu hotelach.

Obsługa niesamowicie ciepła i miła. Nie polecam chorować, ale jeśli już coś nas dopadnie to nie ma czego się bać.

Moja reguła podczas wyjazdów to wyświechtane – nie kuś losu. Nie zapuszczam się w ciemne uliczki, nie błądzę po szemranych dzielnicach, unikam sytuacji, w których mogę być narażona na niebezpieczeństwo. Nie oznacza to, że siedzę bezczynnie w hotelu, ale że nie pakuję się tam, gdzie istnieje większe od średniego zagrożenie.

Wenezuela jest jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów świata. Do niedawna Caracas było w top 3 najniebezpieczniejszych miast. Jeśli osoba mieszkająca na wyspie oraz obsługa hotelu mówią mi, że lepiej nie wychodzić wieczorem poza hotel, a wychodząc na plażę obok zostawiamy w hotelu telefon i portfel to nie widzę powodów, dla których miałabym ryzykować zdrowiem i życiem.

W żadnym momencie nie czułam się niebezpiecznie, ale nie doprowadzałam do sytuacji, w których mogłabym być w niebezpieczeństwie.

Przy wejściu do każdego z hoteli stoi brama z ochroniarzem, podobnie przy recepcji. Chronione są również plaże hotelowe.

Wenezuelskie słońce już pierwszego dnia zebrało krwawe żniwa. Należy pamiętać, że jesteśmy “dość” blisko równika i bardzo łatwo tutaj o poważne oparzenia. Ta moc słońca nie ma porównania z Egiptem czy Grecją, dlatego jedynym słusznym filtrem jest 50, a i on nie gwarantuje, że wieczorem nie będziemy czuć napięcia skóry i dyskomfortu.

Sugeruję zaopatrzenie się w filtry w Polsce, podobnie w specyfiki po opalaniu, Kosmetyki na Margaricie, zwłaszcza te dobre, są towarem deficytowym i może się okazać, że nie będzie ich w sklepie albo… będą morderczo drogie.

Pozytywnie zaskoczył mnie brak zaczepek i kultury macho, która była bardzo odczuwalna na Kubie. Idąc ulicą w Hawanie cmokanie i pogwizdywanie było normą, tutaj czegoś takiego absolutnie nie ma. W żadnym momencie nikt nie był niegrzeczny, ani napastliwy.

Podziel się swoją opinią