My kontra wszyscy

To nie będzie tekst kojący wszystkie skołatane nerwy. Nie posłodzę, ani nie poleję lukrem. Nie będę się też użalać nad nami. Turystyka nie ma zbyt wielu szans na rozwój, a i o przetrwanie jest ciężko.

Już na pierwszym roku studiów turystycznych usłyszałam, że podróże są dobrem luksusowym i potrzebą podrzędną. Bez zagranicznych wyjazdów człowiek jest spokojnie w stanie przetrwać, każdy z nas ma w rodzinie kogoś, kto przez całe życie nie wyściubił nosa poza granice kraju. Zapewne żyje i ma się całkiem nieźle.

Dopóki nie zostaną zrealizowane potrzeby podstawowe, czyli bezpieczeństwo, zaspokojenie głodu, poczucie spokoju finansowego, trudno mówić, że branża turystyczna będzie mogła się rozwijać. Problem turystyki, zwłaszcza zagranicznej, jest wielopoziomowy i skomplikowany. Nie ma tu jednej przeszkody, która blokuje powrót do normalności- nie przeszkadzają nam tylko nielogiczne decyzje rządu i strach przed loteryjnie wprowadzanymi zakazami oraz obostrzeniami. Kłopotów i blokad jest więcej, a mówienie, że to rząd przeszkadza turystyce w działaniu, to mimo mojego braku jakiejkolwiek sympatii i wsparcia dla rządów PiS, lekkie nadużycie.

Można żyć bez podróży

Serce mi krwawi od wielu miesięcy, bo miał być to rozbuchany podróżniczo rok, a poleciałam tylko do Bułgarii. Tęsknię za podróżami, wyznaczały one oś wydarzeń mojego roku, były motorem napędowym wielu działań, jednak czy bez nich nie jestem w stanie funkcjonować? Nie.

Co więcej, nasi klienci też są w stanie funkcjonować bez podróży. Owszem, wielu z nich chce gdzieś jechać, deklaruje chęć zakupu, ale większość decyzji wyjazdowych jest odłożonych na niezdefiniowaną przyszłość. Rezerwacje zostaną założone wtedy, gdy: sytuacja z zakażeniami się uspokoi (ponieważ część osób boi się zachorowania), nie będzie ryzyka kwarantanny (bo część osób nie może pozwolić sobie na przedłużony pobyt w miejscu docelowym lub izolację w Polsce) lub zamknięcia granic, kraj docelowy zniesie testy (bo część osób boi się niespodzianki w postaci dodatniego wyniku albo nie chce robić kosztownych testów). Kto z nas tego nie słyszał w biurze? Nawet najwięksi podróżniczy zapaleńcy siedzą teraz w domach. Nastroje konsumenckie w turystyce są fatalne.

Czy aby na pewno mamy klientów?

Zastanówmy się sami- wiele spośród naszych biurowych rezerwacji to jednorazowe strzały. Klienci przychodzą do biura, rezerwują i wyjeżdżają na swój jeden, jedyny, zagraniczny urlop w ciągu roku. Są to ludzie, dla których taki wyjazd to wartość dodana, a nie sens funkcjonowania przez 365 dni. Takim klientom najłatwiej będzie zrezygnować z podróży – ze strachu przez zarażeniem, niepewnością zmieniających się przepisów, niechęcią wobec obostrzeń sanitarnych i poddawaniu się nim na wczasach.

Drugą grupą są stali klienci, którzy powracają do nas i absolutnie kochają podróże. Nie muszą jeździć kilka razy do roku – większość wyjeżdża raz, ale jest to stały punkt w ich kalendarzu. Bez wyjazdu nie wyobrażają sobie funkcjonowania. Spośród tych klientów, część wyjedzie, inni przeczekają. Jest to grupa, która w sezonie letnim w większości ruszyła poza granice kraju.

Trzecie grono, które chciałabym wymienić to nasza biurowa „elita”, czyli klienci stanowiący twardy wyjazdowy elektorat. Ludzie, którzy wyjadą choćby się waliło, paliło, tonęło. Dla nich najważniejszą kwestią jest „czy można”, a nie „jak”. Ta „społeczność” jest aktualnie aktywna na forach internetowych i fejsbukowych grupach, wymieniają się informacjami o możliwościach podróży. To oni wypełniają nieliczne samoloty latające na dostępne w ofercie destynacje. Nie jest ona liczna, bo chyba każdy pracujący w biurze wie, ilu ma takich klientów. Na pewno pomogłaby w przetrwaniu ciężkiej zimy, jednak długofalowo nie można oprzeć sprzedaży o garstkę gorących entuzjastów podróżowania.

Nastroje klientów (niestety) dość dobrze oddają komentarze pod artykułem w serwisie gazeta.pl . Ludzie boją się podróżować, obawiają się wyjazdów na wielu poziomach, mają swoje problemy (!) i rozterki branży turystycznej stanowią dla nich kompletną abstrakcję. Świat skupił się na kwestiach związanych z wirusem, nie żyjemy już tak dostatnio i przyjemnie.

W skarbcu pusto

Nie ma co się oszukiwać. Naszych problemów jest o wiele więcej niż niedorzeczne decyzje rządu. Owszem, łatwiej jest znaleźć kozła ofiarnego, ale należy pamiętać, że problem zaczyna się na poziomie poczucia bezpieczeństwa naszych klientów. Dotyczy ich zdrowia i wątpliwości dotyczących zarażenia się i ewentualnego leczenia, następnie zagrożeń wynikających ze zmieniających się przepisów i ewentualności przedłużenia urlopu w miejscu docelowym lub po powrocie. Jeszcze dalej są zdolności finansowe klientów – nie tylko nasza branża zalicza kryzys. Wielu spośród moich klientów pracowało w gastronomii, branży beauty, handlu. Te osoby będą musiały zawalczyć o swoje bezpieczeństwo finansowe zanim wyjadą na zagraniczne wakacje.

Decyzja rządu o przesunięciu terminu ferii zimowych oraz odradzanie jakichkolwiek podróży to dwie kwestie, które pogrążają turystykę w niebycie na długie miesiące. Ale z drugiej strony – czy można było spodziewać się czegoś innego? W Wielkanoc, kiedy zarażeń było znacznie mniej, w mediach dominowały apele o pozostanie w domach i brak świątecznych zgromadzeń, a przecież nie są to najbardziej celebrowane święta w Polsce. Przy aktualnych statystykach i perspektywie ogromu rodzinnych spotkań chyba nikt nie liczył, że władza nie podejmie kroków by ukrócić podróże. Osobną kwestią są ferie, które rozbite na kilka terminów mogły spokojnie dojść do skutku. Wszystko wskazuje jednak, że jest to zawoalowany lockdown – skumulowane „wolne” plus brak możliwości jakichkolwiek wyjazdów to faktyczne zamknięcie, a nie rozwiązanie pośrednie.

Ferie to dla hotelarzy działających w Polsce (przede wszystkim w rejonach górskich) złote żniwa, a dla turystyki zagranicznej czas minimalnego odbicia w trakcie zimowej szarugi. Wielu klientów przeniosło swoje wyjazdy z wakacji na ferie – licząc, że w okresie zimowym sytuacja nieco się uspokoi. Aktualnie hotelarze zostają bez rezerwacji, a biura podróży z (kolejnym) gigantycznym problemem zmian, rezygnacji i anulacji.

Jedna nadzieja

Nie pomoże nam rząd – po tej stronie nie ma zrozumienia dla problemów branży, nie jesteśmy również ważnym ogniwem gospodarki (z perspektywy polityków). Ostatnie wystąpienie premiera i pamiętne słowa przestrzegające przez planowaniem jakichkolwiek podróży to jasny sygnał, że nikt nie będzie przejmować się turystyką. Nie pomogą nam media, a nawet płatne reklamy – organizatorzy wydali sporo w sezonie wakacyjnym i wcale nie przeniosło się na to sprzedaż bieżącą. Obawiam się, że jedynym co może nam pomóc jest szczepionka, która uspokoi nastroje społeczne, konsumenckie i powoli zacznie przywracać normalność.

Od miesięcy obserwuję działania korporacji, dużych i mniejszych firm oraz oddolne inicjatywy pracowników. Możemy dużo, zwłaszcza razem, ale nie mamy w sobie takiej siły, żeby bez poprawy czynników zewnętrznych wyjść z kryzysu. Wspólnie powinniśmy pracować nad wizerunkiem, budować zaufanie do branży. Działać długofalowo w celu konstruowania fundamentów pod powrót do normalnego funkcjonowania. Jest to coś absolutnie obowiązkowego i możliwego do realizacji. Pamiętajmy jednak, dopóki klienci będą się bać o swoje zdrowie, bezpieczeństwo i komfort, możemy działać zaledwie w zakresie garstki chętnych na zagraniczne wyjazdy. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie i tak już będzie, bo turystyka nie jest towarem pierwszej potrzeby. Nie ma społecznej legitymacji i zrozumienia dla turystyki, bo w zalewie złych informacji nasze problemy wydają się banalne. Dodatkowo, w sytuacji zagrożenia, nikt nad brakiem podróży nie będzie płakać (co najwyżej wspomni z sentymentem).

Jesteśmy z naszym problemem sami i sami musimy sobie z nim radzić, trzymając kciuki za jak najszybsze szczepienia – nie tylko w Polsce, ale również na świecie, ponieważ nasz kryzys ma skalę globalną.

Podziel się swoją opinią