O koczowaniu, oczekiwaniu i awariach

Przez ostatni weekend świat turystyki (i sporo polskich mediów) żył jednym wydarzeniem – awarią i przymusowym lądowaniem samolotu Enter Air lecącego z Mombasy (Kenia) do Warszawy. Jedno co z całą pewnością można stwierdzić to fakt, że lot był niesamowicie pechowy.

Już w Mombasie samolot miał opóźnienie spowodowane rzekomym dymem zlokalizowanym w luku bagażowym – według jednych – wydobywał się on z jednego z bagaży, według drugiej wersji – była to awaria czujnika i dymu w ogóle nie było. Po przeglądzie maszyny dopuszczono ją do startu. I tu się zaczęło. Część turystów wsiadła na pokład, inni o locie tym samolotem nie chcieli słyszeć. Wywiązała się dyskusja i jak nietrudno się domyślić – towarzyszyły jej emocje na wysokim poziomie. Każdy, kto choć raz przeżył opóźnienie samolotu wie jaki przebieg bardzo często przybierają dyskusje pasażerów. Ogromne emocje napędzane lękiem przed lataniem i awanturę mamy gotową. W przypadku Entera pilot wezwał do pasażerów policję i postawił sprawę jasno – wsiadają na pokład, albo rezygnują z lotu. Cóż, innej opcji faktycznie nie było.

Najgorsze dopiero miało się wydarzyć. Po godzinie od startu, pilot poinformował, że utracony został silnik i rozpoczyna procedurę lądowania w Addis Abeba w Etiopii. Utrata silnika, czy jak się później okazało – błędne wskazanie, nie było związane z przyczyną opóźnienia na wylocie z Kenii. To po prostu koszmarna koincydencja. Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, a turyści są już w domach w Polsce. Z tej koszmarnej historii chciałabym jednak uczynić punkt wyjścia do innej dyskusji.

Mędrcy z forum

Niezmiennie od lat dziwi mnie poziom wiedzy polskich turystów na temat lotnictwa. Chociaż pracuję w branży od dekady i czarterami latam przeciętnie 10-14 razy w roku to nie wypowiadam się na tematy lotnicze. Nie mam odpowiedniej wiedzy technicznej – ani w temacie obsługi maszyn, wyszkolenia załogi, ani techniki latania. Na licznych szkoleniach dostaliśmy zasób informacji o flocie naszych linii czarterowych oraz sposobie eksploatacji maszyn, a dzięki wieloletniej obsłudze turystów i ich rezerwacjom oraz forom branżowym wiem, ile jest awarii i opóźnień. To jednak dla mnie nadal za mało by szafować wyrokami, kto lata złomem, a który pilot jest beznadziejny. Inną perspektywę ma za to wielu turystów, którzy latając raz do roku, a za skalę porównawczą ich lądowania na Zakynthos, podczas którego niemiłosiernie bujało służy jedynie ubiegłoroczny lot do Antalyi, który przebiegł spokojnie.

Kiedyś pracowałam z byłą stewardessą, którą często wypytywałam o te dramatyczne lądowania. Sama latając kilkanaście razy rocznie nie doświadczyłam ciężkich chwil na pokładzie – nie uznaję jednak swoich doświadczeń za regułę, którą można odnosić do. wszystkich lotów. Po kolejnej relacji naszych klientów opowiadających o huraganowych podmuchach wiatru tuż nad płytą lotniska w Katowicach, zapytałam koleżankę o jej skalę porównawczą. Odpowiedziała używając historii, kiedy to po lądowaniu czekała przez terminalem na taksówkę. Tuż obok niej stała kobieta, która opowiadała przez telefon o mrożącym krew w żyłach starcie – koleżanka spojrzała przez ramię na pochłoniętą opowieścią kobietę i rozpoznała w niej pasażerkę lotu, który właśnie obsługiwała. Lotu, który był zupełnie spokojny, a wiatr wiał w taki sam sposób jak na locie dzień, dwa, trzy i cztery wcześniej. Wyobraźcie sobie teraz tę kobietę opisującą na forum swój dramatyczny lot beznadziejną linią oferującą szrot zamiast samolotu, którym to w dodatku steruje niedouczony pilot. Niestety, dokładnie tak to wygląda w większości przypadków.

Fejsbukowe fora zaczęły płonąć od ilości komentarzy na temat czarterów, Entera i obsługi. Zupełnie jakby dyskutujący mieli za sobą co najmniej kilka lat doświadczenia w lotnictwie. Królowały oczywiście komentarze szkalujące linie lotnicze – począwszy od dramatycznych relacji, gdy to samolot miał nieomal się rozpaść po kontakcie z płytą lotniska przez oceny pracy pilotów aż do dywagacji na temat postawy i wieku stewardess. Każdy na forum wiedział, że ten samolot to szrot, pilot to nowicjusz z łapanki, a stewardessa nic nie wie. Do tego komentarze na temat wielkości maszyn w stosunku do trasy – ten rodzaj samolotu pokonuje trasę do Mombasy z międzylądowaniem technicznym w Hurghadzie. Padały pytania kim są ludzie wybierający tak „beznadziejne” loty „beznadziejnymi” samolotami. Jako specjalistka z biura podróży, spieszę z odpowiedzią – dziesiątki tysięcy polskich turystów rocznie. Co więcej, mając do wyboru np.: wygodniejszy lot samolotem rejsowym z przesiadką w którymś z dużych hubów i tak wybierane są czartery. DLaczego? Po pierwsze, są tańsze. Po drugie, bezpośrednie (bo nie zmienia się maszyny, a jedynie czeka na jej dotanktowanie). I tym sposobem koło się zamyka.

Wysyłacie nas na pewną śmierć

Internetowe dywagacje to jedno. Gorzej, że wielu pasażerów uważa, że wie lepiej od mechaników, techników, pilotów i personelu czy maszyna jest sprawna. Ilekroć rozmawiam ze znajomymi pracującymi w liniach lotniczych, wszyscy zgodnie mówią jedno – pasażerowie wiedzą LEPIEJ czy samolot może lecieć. Personel pokładowy wielokrotnie słyszał, że samolot jest stary i niesprawny, a linie lotnicze wysyłają ludzi na pewną śmierć.

Oczywiście, wszyscy zdajemy sobie sprawę, że latanie samo w sobie jest stresujące. Nawet spokojny lot to dla wielu pasażerów przeżycie na granicy traumy. Nie pomagają tu nawet uspokajające statystyki, że łatwiej zginąć na drodze niż w powietrzu. Latanie dla człowieka nie jest naturalne i naturę w wielu przypadkach ciężko jest oszukać. Istnieje jednak granica między lękiem a mówieniem osobom przygotowanym do pracy w lotnictwie, że wie się lepiej jaki jest stan techniczny maszyny, która właśnie ma się wzbić w powietrze.

Oprócz oczywistego absurdu takiej sytuacji, gdy nasze emocje i utożsamianie uszkodzonego podłokietnika ze stanem elektroniki i silnika biorą górę nad rozsądkiem, jest jeszcze druga kwestia – minimalnego szacunku do osoby, którą mamy przed sobą – jej doświadczenia, wykształcenia, stanowiska i… sytuacji życiowej. Te same statystyki, które uspokajają nas w kwestii ryzyka katastrofy, są bezlitosne w innej kwestii – jeśli zginiemy to wszyscy. Zatem jeśli stewardessa, pilot lub technik wiedzieliby, że samolot jest niesprawny i mimo to polecieliby nim – śmiałoby można ich nazwać samobójcami i mordercami jednocześnie.

Zakładamy jednak, że pilot ma żonę i dzieciaki, stewardessa spieszy się w odwiedziny do rodziców, a pierwszy oficer dwie godziny po wylądowaniu ma randkę. To takie same osoby, jak pasażerowie. Identyczne. Mają swoje zdrowie, ambicje, marzenia i nawet tylko jedno życie jak wszyscy inni. Kłótnie z personelem i obsługą, wmawianie ludziom, którzy przeszli niełatwe szkolenia i wdrożenie, że wie się lepiej czy maszyna jest sprawna jest co najmniej nie na miejscu.

Nie wymyślaj pan!

Po drugiej stronie barykady stoją ludzie, którym ewidentnie życie nie jest miłe. Posłużę się dwiema historiami.

Pierwsza z nich miała miejsce kilka lat temu na Maderze. Funchal to jedno z najtrudniejszych lotnisk świata – z jednej strony ocean, z drugiej – skały. Do tego wiatr, który lubi rozpędzić się przy brzegu. Koleżanka z biura czeka na lot powrotny. Pasażerowie odprawieni i poinformowani o spodziewanym opóźnieniu – tego dnia wieje, ale prognozy mówią, że wieczorem ma się uspokoić. Co jakiś czas widać samoloty, które zniżają się do lądowania, ale finalnie wznoszą się i odlatują na zapasowe lotnisko – wieje zdecydowanie zbyt mocno, by podejmować próby siadania. Koleżanka wyjmuje książkę i wygania narzeczonego po kawę. Nagle na książce ląduje kartka z podpisami. Podnosi pytająco wzrok na człowieka, który chodzi od turysty do turysty z kawałkiem papieru. „Dołącza się pani do pozwu zbiorowego?„. Koleżanka pyta o powód pozwu. „No jak to dlaczego? Przecież my tu koczujemy!”.

Nieważny wiatr, zagrożenie, perspektywa poważnych konsekwencji. Kilka godzin oczekiwania to tak duża niewygoda, że należy zacząć działać. Już. Wszelkie opóźnienia wywołują ogromne nerwy – kilka sezonów temu na Kos do jednego z silników wleciał ptak. Uszkodzona została część silnika – na wyspie jej nie było, trzeba było sprowadzać. Awanturze na lotnisku nie było końca – dlaczego opóźnienie, dlaczego nie ma części, dlaczego trzeba czekać, dlaczego nie ma maszyny zastępczej (chociaż sprowadzenie części z Aten zajmuje mniej czasu nie załatwienie maszyny zastępczej z Polski i zderegulowanie całej siatki połączeń, ponieważ w sezonie żaden samolot nie czeka na płycie tylko wszystkie maszyny są w nieustannych ruchu). Dwójka pasażerów nakręcała pozostałych, niektórzy dali się łatwo podburzyć – sytuacja zaogniała się. Doszło do tego, że jednego z mężczyzn aresztowano. Zupełnie jakby nie chodziło o bezpieczeństwo i ludzkie życie. Samolot miał być gotowy NA JUŻ.

Ludy koczownicze

Koczowanie to słowo – klucz przy każdym opóźnieniu. Niemal każde opóźnienie wiąże się z koczowaniem. I nieważne, czy trwa ono trzy godziny, czy jak w przypadku osławionych linii Small Planet (już świętej pamięci) kilkanaście. O ile jestem w stanie zrozumieć naprawdę długie oczekiwanie, tak nazywanie każdego oczekiwania na lot koczowaniem jest grubą przesadą.

Kolejnym punktem, obowiązkowo spełnionym w trakcie owego koczowania jest płacz, głód i pragnienie małych dzieci. Te dzieci są stałymi bohaterami relacji o koczujących turystach. Zawsze głodne, spragnione, cierpiące. Powiem szczerze – tak, linie lotnicze powinny stanąć na wysokości zadania i zapewnić pasażerom to, co mają zagwarantowane prawnie, czyli posiłek i wodę. Co więcej, linie powinny zostać rozliczone z tego, co zrobiły w trakcie oczekiwania pasażerów na ich lot. Jednak włos na głowie się jeży, gdy dorośli ludzie, którzy wydają kilka – kilkanaście – kilkadziesiąt tysięcy złotych na wyjazd, a w internetowych relacjach podkreślają, że ich dzieci były głodne i spragnione. O ile przy awaryjnym lądowaniu należy opuścić maszynę bez zabierania bagażu i można w takiej sytuacji zostać bez portfela, tak w przypadku oczekiwania na lotnisku przy awarii albo złych warunkach meteorologicznych, nie rozumiem, jak można czekać w nieskończoność na pomoc linii lotniczych. Biorąc pod uwagę ceny na lotniskach – 10 Euro powinno starczyć na batonik i wodę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której moje dziecko płacze z głodu i pragnienia, a ja rozkładam ręce mówiąc, że czekamy na kanapki z Entera albo Buzza. Szokuje mnie ten rodzaj bezradności ludzi, którzy wyprawiają się poza granice kraju.

Chciałabym żeby wszystkie podmioty turystyczne działały szybko, sprawnie i tak, jak powinny, ale wiem, jak wiele jest zmiennych. Mam świadomość, że na małym lotnisku może zabraknąć 190 butelek wody i tylu samo kanapek. Nawet latając w klasie biznes miałam dla dziecka batonika, ponieważ biorę pod uwagę, że różne scenariusze wydarzeń – łącznie z tym, że czterolatce może nie smakować to, co serwowane jest w trakcie lotu.

Rozsądek nas uratuje

Zawsze i wszędzie powinniśmy zachować zdrowy rozsądek. Nie, nie wiemy lepiej od mechanika czy maszyna jest sprawa dopóki sami nie jesteśmy mechanikami sprawdzającymi stan samolotu. Nie, nasz lot i turbulencje nie świadczą o tym, że pilot jest beznadziejny, a linie lotnicze słabe. Tak, naprawa samolotu wymaga oczekiwania i jeśli chcemy być cali i zdrowi to rozwiążmy krzyżówkę albo poscrollujmy instagram – robimy to codziennie godzinami, a teraz możemy tym bardziej czuć się rozgrzeszeni by podglądać celebrytów i śmiać się z memów. Nie, nie czekajmy w nieskończoność na butelkę wody od linii lotniczych – kupmy ją dziecku, a w Polsce napiszmy reklamację.

Zachowujmy się rozsądnie, spokojnie i grzecznie. To nic nie kosztuje, a w takich sytuacjach jest bezcenne.

Podziel się swoją opinią