Sezon 2020: Raport z destynacji cz. I

To był najkrótszy i najdziwniejszy sezon w historii światowej turystyki. Lockdown, zakazy lotów, ryzyko kwarantanny i lawina fake newsów- tym żyła branża turystyczna przez kilka ostatnich miesięcy. Postanowiłam zapytać osób związanych z turystyką- mieszkających i pracujących w turystycznych destynacjach, jak z ich perspektywy wyglądało to najdziwniejsze lato w historii.

Na pierwszy ogień poszły dwie budzące najwięcej emocji destynacje- kanaryjska Fuerteventura oraz Majorka. Te kierunki najczęściej przewijały się w mediach głównego nurtu oraz były najchętniej wybierane przez polskich turystów. Specjalnie dla czytelników bloga raporty sporządzili Natalia i Artur z Cocomano oraz Małgorzata z Rico Canarias.

U nas sezon zaczął się z początkiem lipca. Baleary zostały „na próbę” otwarte już 15 czerwca, dla pilotażowej grupy wczasowiczów z Niemiec. Na samym początku projekt miał trwać 2 tygodnie, skrócono go jednak do tygodnia, a potem hulaj duszo piekła nie ma – od 21 czerwca mogli przylatywać na wyspę inni turyści. W całe przedsięwzięcie było zaangażowane wiele politycznych głów jak i oczywiście touroperator TUI, który na wyspie jest wypoczynkowym liderem, królem Majorki. Prognozy przewidywały otwarcie 40% obiektów w lipcu i 60% w sierpniu.

Hotele otwierały się powoli, jedne wstrzymywały się z decyzją do samego końca, inne deklarowały gotowość do przyjęcia turystów. Można powiedzieć, że przez cały sezon było otwartych nie więcej niż 40% obiektów wypoczynkowych  – mamy na myśli również apartamenty, domy na wynajem itp.

I wszystko byłoby po staremu, gdybyśmy z ciekawości nie zaczęli jeździć po wyspie odwiedzając typowo wczasowe miasteczka. Największym zaskoczeniem było dla nas chyba Magaluf. Zazwyczaj przepełnione ludźmi, w mniej lub bardziej imprezowych nastrojach – w tym sezonie świeciło pustkami. Mieliśmy przed oczami obrazek jak z westernu, gdzieś na dzikim zachodzie. Wszystko pozamykane, a legendarne biegacze stepowe popychane podmuchami wiatru przetaczają się przez drogę. Z jednej strony masz ochotę krzyknąć WOW! Nareszcie będzie spokojnie, ale za chwilę z tyłu głowy wiesz, że sezon będzie ciężki. Przy tak małym obłożeniu wielu hotelarzy nawet nie myślało o otwieraniu obiektów. Sporo restauracji i knajpek zostało zamkniętych do końca, jednak nie oznacza to, że wyspa wymarła. Spokojnie można było coś dobrego zjeść – tym bardziej, że mniej otwartych knajp oznacza mniejsze ryzyko zjedzenia czegoś starego, tudzież przygotowanego tylko pod nie wymagającego turystę. Wiele miejscowości w lipcu i sierpniu funkcjonowało normalnie, zaczęły otwierać się sklepiki z pamiątkami, wypożyczalnie łodzi, samochodów, skuterów. 

Gdyby nie wszechobecne maseczki, śmiało można by stwierdzić, że sezon zaczął się normalnie tylko zamiast miesiąca maja w kalendarzu widniał Lipiec. Obostrzeń było sporo, jednak można się do nich przyzwyczaić i wtedy nie są one aż tak uciążliwe. Maseczki obowiązują we wszystkich miejscach publicznych, nie tylko w sklepach czy komunikacji miejskiej – na Majorce albo zakładasz maseczkę poprawnie (również na nos), albo nie zakładasz jej wcale, choć po wejściu w życie restrykcji nosili je praktycznie wszyscy. Bez niej nikt nie wpuści Cię do sklepu czy do autobusu.  Wielu turystów miało ogromne obawy przed tym wymogiem, jednak czas pokazał, że da się normalnie funkcjonować i fajnie spędzać czas. Nad basenem, w barze, na plaży czy do biegania maseczek nikt nie musi zakładać, a przecież tak wyglądają wakacje. Produkty do dezynfekcji rąk znajdujemy na każdym rogu, przy wejściach do sklepu czy restauracji. Nie tylko mieszkańcy zwracają uwagę na bezpieczny dystans społeczny, ale także sami turyści. Nie ma tłoku, ścisku w kolejkach, nawet na plażach w weekendy czuć luz. Dlatego te osoby, które zdecydowały się odwiedzić Majorkę „wygrały w życie” i spędziły fantastyczny czas na naprawdę nie zatłoczonej wyspie. 

Sezon 2020 był dziwny, trwał tylko dwa miesiące, ale my jako Cocomano spędziliśmy je na pełnych obrotach. Wycieczki odbywały się codziennie, a chętnych na zwiedzanie wyspy nie brakowało. Organizujemy grupy maksymalnie 18-sto osobowe, co podnosi komfort zwiedzania przy wszystkich obostrzeniach sanitarnych. Dlatego subiektywnie te dwa miesiące dla nas były lepsze niż cały poprzedni sezon, bo zaufało nam znacznie więcej osób i jako dosyć młoda firma na rynku jest to dla nas bardzo motywujące. Patrząc jednak z szerszej perspektywy, lipiec i sierpień można porównać do okresu wiosennego, kiedy wyspa rozgrzewa się przed wysokim sezonem. Baleary w lipcu przyjęły o 74,9% mniej turystów niż w roku ubiegłym, odwiedzający pochodzili głównie z Niemiec (42,3%) i Wielkiej Brytanii (16,2%). Sama Majorka odnotowała spadek o 69,8%.  27 lipca rząd Wielkiej Brytanii wprowadził kwarantannę po powrocie, Niemcy zdecydowały się włączyć wyspy w strefę ryzyka. TUI wycofało wszystkie loty – te ruchy znacznie osłabiły ruch turystyczny. Na dokładkę w eter poszły głosy o zakazie lotów do Hiszpanii z Polski i touroperatorzy jeszcze przed zatwierdzeniem decyzji anulowali wszystkie wyjazdy na Baleary. Tym sposobem 1 września zostaliśmy praktycznie bez turystów. W ustawie załączono dopisek o możliwości wykonywania lotów czarterowych, słaba to jednak pociecha kiedy wszyscy organizatorzy na Balearach postawili już dawno krzyżyk. 

Poczucie wielkiej niesprawiedliwości towarzyszy zapewne nie tylko nam. Brak jakiegokolwiek przemyślanego planu działania, cała masa fake newsów, z którymi musieliśmy walczyć niemal codziennie oraz przekonywanie wszystkich, że Majorka jest spokojną wyspą dało nam nieźle w kość. Był to jeden z cięższych okresów naszej wieloletniej pracy w turystyce, ale co nas nie zabije to wzmocni. Czekamy na statystyki z sierpnia, ale można już stwierdzić, że sezon na Balearach już się zakończył.

Sami szukamy alternatywy na czas zimy, ponieważ w obecnej sytuacji ciężko było po długiej zimie (która w majorkańskiej turystyce trwała do czerwca) odłożyć na… kolejną zimę, która nadzwyczaj szybko się zaczęła. Mieszkańcy Balearów przestali już planować cokolwiek – na przykładzie tego roku widać, że na nic się to zdało. 

Reasumując: dla nas sezon był super! Gdyby potrwał jeszcze 2 miesiące moglibyśmy zrealizować wszystkie założone plany i strategię. Obecna sytuacja jednak pokazuje, że stare pojęcie turystyki już nie istnieje, trzeba być bardzo elastycznym, zacząć wyznaczać nowe szlaki i nabywać większe umiejętności przystosowawcze.

Samoloty z Europy zaczęły lądować na Fuerteventurze w ostatnich dniach czerwca. Pierwszy lot z Polski został zrealizowany przez WizzAir 1 lipca. Tydzień później na wyspie pojawiły się polskie biura podróży, które wysłały czartery z głównych portów lotniczych.

Na wyspie mamy kilka dużych sieci hotelowych (Iberostar, Barcelo, SBH, H10) które posiadają tu po kilka obiektów. Tacy hotelarze decydowali się na otwarcie jednego lub dwóch spośród swoich kilku-kilkunastu kompleksów. W lipcu i sierpniu otworzono nie więcej niż połowę z istniejących na wyspie hoteli. Bary, do których zaglądają miejscowi, były już czynne wcześniej, przed pojawieniem się turystów. Niestety, wiele dobrych restauracji, kierujących swoja ofertę głownie do turystów, nie wznowiło działalności do tej pory. O ile drobni przedsiębiorcy, sprzedawcy pamiątek zdecydowali się na powrót do pracy, o tyle smutnym widokiem jest to, że w dużych miejscowościach turystycznych takich jak Morro Jable i Corralejo, wzdłuż głównych ulic handlowych możemy zobaczyć zamknięte na głucho większe lokale: perfumerie, butiki. Trudno się dziwić: promenadami i chodnikami poruszają się pojedynczy turyści.

Tego lata życie pozahotelowe jest bardzo wyciszone: nie odbywają się żadne imprezy, w klubach nocnych nie wolno tańczyć, w połowie sierpnia zabroniono także właścicielom restauracji organizowania wieczorów z muzyką na żywo.

Podstawową kwestią na Wyspach Kanaryjskich jest nakaz noszenia maseczek- można powiedzieć: zawsze i wszędzie. Wyjątki stanowią jedynie opalanie na plaży, przy basenie i spożywanie posiłków. Miejscowi podchodzą do tego bardzo skrupulatnie. Obsługa hotelowa upomina gości nie tylko w kwestii posiadania maseczek, ale także ich poprawnego noszenia- mają one zakrywać zarówno nos, jak i usta.

W kwestii reżimów sanitarnych i funkcjonowania to hotele i firmy transportowe opracowywały swój własny system na podstawie ogólnych wytycznych, które zostały opublikowane po zakończeniu w Hiszpanii stanu wyjątkowego. Jeśli mówimy o hotelach, to oczywiście pojawiły się płyny dezynfekujące, zwiększono częstotliwość sprzątania części ogólnodostępnych. W restauracjach i recepcjach zamontowano szyby oddzielające personel od gości hotelowych. Ze stołów zniknęły obrusy, dekoracje, serwetniki czy przyprawy do wspólnego użytku.

Szacuje się, że Wyspy Kanaryjskie w tym roku odwiedziło o połowę mniej turystów niż rok temu. To także przekłada się na rynek polski. W ubiegłych latach w sezonie letnim na Fuerteventurę przylatywało z Polski 11-12 samolotów tygodniowo, w tym momencie (początek września 2020) jest to 5 samolotów. W tym roku podróżowali przede wszystkim ci, którzy bardzo chcieli gdzieś polecieć. I wykorzystali swój urlop na miejscu w 100%, bez większych obaw, świadomi istniejącego reżimu sanitarnego. My, żyjąc z organizacji wycieczek lokalnych, obawialiśmy się, że nie będzie na nie zainteresowania, a jednak przerosło one nasze oczekiwania. Wiele osób mówiło nam wprost, że od wielu miesięcy czekali na te wakacje!

Największą przeszkodę stanowiła niepewność. Zaskakujące rozporządzenia i prawo wprowadzane z dnia na dzień. Myślę, że ludzie latem nie bali się już możliwości zarażenia się wirusem (a wręcz uważali, że na Wyspach Kanaryjskich jest to mniej prawdopodobne niż w turystycznych miejscach w Polsce). Wiele osób zrezygnowało z wakacji za granicą, bo nie było żadnej pewności, czy w trakcie pobytu nie zaskoczy ich konieczność kwarantanny po powrocie, ponowne zamknięcie granic i skrócony pobyt.

Mamy to szczęście, że żyjemy i pracujemy w miejscu, do którego można polecieć na wakacje przez cały rok. Kiepskie lato nie przekreśla jeszcze sezonu jesienno-zimowego, potem wiosny. Wiele osób, z którymi rozmawiałam, a które prowadzą własne firmy, decyduje się po prostu przeczekać. Szukanie pracy i pomysłów na siebie poza turystyką jest tu praktycznie niemożliwe. Na Fuerteventurze nie ma bogactw naturalnych, fabryk, korporacji – praca to przede wszystkim wszystkie usługi związane pośrednio lub bezpośrednio z turystyką.

Jeśli chodzi o osoby pracujące na etatach w zamkniętych aktualnie sklepach, barach, hotelach, otrzymują one zasiłki w wysokości 70% swojej normalnej pensji. Nie jest to dużo, bo generalnie na Kanarach większość ludzi zarabia około 1000€ netto miesięcznie, zatem aktualnie są to comiesięczne wypłaty w wysokości 650-700 €. Pierwotnie zasiłki miały być wypłacane do końca września, następnie przedłużono je do końca roku. Dotychczasowa opieka socjalna państwa daje wielu nadzieję, że „jakoś to będzie”.

Moich rozmówców znajdziecie tutaj:

Cocomano: IG FB Grupa

Rico Canarias: IG FB Grupa

Podziel się swoją opinią