To nie koniec. To początek.

W dzień ogłoszenia otwarcia granic poczuliśmy ulgę. Pojawiły się uśmiech i nadzieja. Być może wcale nie powinniśmy się cieszyć, ale ciężko jest zachować spokój i rozsądek, gdy tak długo jest się w dołku.

Każdy z nas potrzebuje nadziei. Tej iskierki, światełka w tunelu, poczucia, że może będzie lepiej. My, branża turystyki zagranicznej, od początku roku przyjmujemy ciosy, które trudno było znieść, natomiast 13.03. zostaliśmy zmieceni w powierzchni Ziemi. Dosłownie. Wszyscy wiemy, że nikt nie może wyjechać z kraju, nie latają czartery, a w większości biura podróży są zamknięte (co nie oznacza, że nie pracują, bo pracy jest masa!).

Od trzech miesięcy turystyka wyjazdowa (oraz przyjazdowa, bo nie zapominajmy, że branża incomingowa miała się w Polsce z roku na rok coraz lepiej) nie tylko nie zarabia, ale przede wszystkim- traci. Większość firm ma poduszki finansowe na gorsze miesiące, lwia część przedsiębiorców jest przygotowana na okres zastoju- nikt jednak nawet w najczarniejszych scenariuszach nie przewidywał, że przez tyle miesięcy z rzędu nie tylko nie będzie mieć przychodu, ale przede wszystkim będzie musiał dokonywać zwrotów! Od marca firmy związane z turystyką zagraniczną zajmują się niemal wyłącznie odwoływaniem wyjazdów- ciężko wypracowane w trakcie wielomiesięcznej sprzedaży First Minute rezerwacje są kasowane ze względu na anulacje związane z pandemią koronawirusa oraz brakiem perspektyw sprzedaży wielu kierunków w sezonie letnim (nastąpił już tak duży odpływ klientów, że niektóre połączenia niemal opustoszały, a nastroje na rynku turystycznym nie sprzyjają dosprzedaży ofert). Agenci, organizatorzy, a co za tym idzie- specjaliści od wakacji, rezydenci, piloci, przewodnicy- nie wypracowują żadnych zysków i nie są w stanie realizować swoich zadań.

Od trzech miesięcy dryfujemy po oceanie smutku i beznadziei. Kasujemy rezerwacje nad którymi pracowaliśmy, wyjazdy do hoteli o których opowiadaliśmy klientom, wycieczki, których punkty zaskakiwały i ciekawiły turystów. Jednym kliknięciem kasujemy naszą wielomiesięczną pracę, ciężko wypracowane zyski. Widzimy i słyszymy naszych rozżalonych klientów- ludzi, którzy nam zaufali, zakupili u nas wyjazdy swoich marzeń. Dla nas każda rezerwacja to osobna historia, inna rozmowa, ciekawa relacja, tysiące słów, wspaniałe opowieści. Cieszymy się z każdego vouchera i zmiany. Rozumiemy też klientów chcących odzyskać swoje pieniądze- wszyscy jesteśmy ludźmi i doskonale wiemy, że koszt wakacji to często kwestia wielu miesięcy zaciskania pasa i wyrzeczeń całej rodziny. Anulujemy, walczymy, rozmawiamy, tłumaczymy. Do środy nie wiedząc jeszcze kiedy z Polski poderwie się pierwszy samolot operujący na międzynarodowej trasie.

Odetchnęliśmy z ulgą, gdy usłyszeliśmy, że granice będą otwarte. Potrzebowaliśmy iskry, żeby otworzyć szampana. Jednak po pierwszym kieliszku czujemy gorycz. Nie będzie łatwo.

Chyba każdy w branży ma świadomość tego, że sezon letni 2020 nie będzie taki, jak planowaliśmy. Miały być miliony wysłanych turystów, ogromna dywersyfikacja produktu, lawina połączeń z różnych polskich miast (także tych pomijanych do tej pory w rozkładach). Do gry powróciła królowa wakacyjnych kierunków- Turcja, cieszyliśmy się z coraz mocniejszego Egiptu, odbudowującej wizerunek Tunezji. Dzisiaj wiemy, że te trzy historycznie ważne dla polskiej turystyki zagranicznej kierunki ruszą z opóźnieniem. Ten sezon będzie reminiscencją lat ’90, kiedy w ofercie organizatorów było mało czarterów, mało destynacji, mało hoteli (już wiemy, że wiele obiektów nie chcąc tracić, woli pozostać zamkniętymi) i… mało klientów. Nie przewidujemy boomu, to raczej wizja pracy organicznej, totalnej pracy u podstaw.

Zaczynamy działać w zupełnie innym świecie- dzisiaj to nie kwestia kontraktów i atrakcyjności oferty, tylko otwarcie granic i otwarcie na turystów z danego kraju decydują o możliwości wprowadzenia danej destynacji do sprzedaży. Aktualnie Turcja jest poza zasięgiem Polaków, a co za tym idzie- fantastyczni rezydenci, piloci i przewodnicy pracujący na tej destynacji nie będą mieć pracy. Czy i kiedy to się zmieni? Nie wie nikt.

Drugą bardzo ważną kwestią są nastroje naszych klientów. Część osób boi się lecieć ze względów zdrowotnych- nie chcą być poddawani badaniom i pomiarom temperatury, mają także obawy dotyczące możliwości zarażenia się koronawirusem. Oprócz tego, istotnym czynnikiem hamującym będą panujące w miejscach docelowych reżimy sanitarne. Turystyka będzie wyglądać inaczej niż do tej pory- bez otwartych, ogólnodostępnych barów i bufetów szwedzkich, z wygaszonymi częściowo animacjami i klubami dla dzieci, z limitowanymi wejściami do basenów, saun i strefy rekreacyjnej. Wielu osobom to nie przeszkadza, bo najważniejsza jest podróż, odkrywanie nowych miejsc, poznawanie świata, jednak dla części klientów takie wakacje nie będą atrakcyjne i musimy rozumieć, że pewien procent turystów uzna takie obostrzenia za zniechęcające do wyjazdu.

Najważniejszą sprawą jest jednak obowiązek pozostawienia połowy miejsc w samolocie pustych. Wszyscy powinnismy pamiętać- żadna firma- począwszy od linii lotniczych (wywiad z szefem Wizz Air na fly4free) skończywszy na organizatorach turystycznych czarterujących samoloty, nie poderwie w powietrze maszyn w połowie pustych. Albo poniesiono by wtedy ogromne straty, na które nikt nie może sobie pozwolić, albo należałoby o 100% podnieść ceny wyjazdów. Obydwa te scenariusze są niemożliwe do zrealizowania. Decyzja dotycząca utrzymywania tego typu reżimu sanitarnego jest absurdalna sama w sobie, natomiast w zestawieniu z możliwością organizacji wesel na 150 gości zjeżdżających się z całej Polski, całujących się na przywitanie, tańczących, śpiewających i jedzących wspólnie, zakrawa o żart.

Nie chcę psuć nikomu świętowania, bo każdy z nas ma do tego prawo po trzech miesiącach kompletnej beznadziei, ale bez zniesienia obostrzeń dotyczących obłożenia w ruchu lotniczym, równie dobrze dla zagranicznej turystyki zorganizowanej, granice mogłyby pozostać zamknięte.

To nie koniec. To początek. Początek ciężkiej, wręcz tytanicznej pracy. Otwarcie granic i zniesienie ograniczeń w ruchu lotniczym pozwoli nam działać. To nie będzie „sezon”, to będzie czas zbierania strzępów z tego, co zostało i łączenia ich w sensowną całość, odbudowywania turystyki od podstaw. Jesteśmy gotowi do pracy- takiej mobilizacji w branży jeszcze nie było. Jeśli tylko pozwoli nam się pracować, na podstawie nawet kilku destynacji postaramy się ponownie rozwijać ruch turystyczny. Potrzebujemy pracy i możliwości zarobku, chcemy ocalić możliwie jak najwięcej etatów i poprzez nasze działania sprawić, że na rynku pracy pojawią się etaty dla wszystkich, którzy stali się ofiarami kryzysu.

Potrzebujemy powrotu do normalności- zniesienia obostrzeń w ruchu międzynarodowym i rezygnacji z konieczności pozostawienia połowy pustych foteli w samolotach.

Podziel się swoją opinią