Ubiegłotygodniowe Forum Biur Podróży organizowane przez „Wiadomości Turystyczne” uświadomiło mi dwie kwestie – branża spragniona jest spotkań oraz… że turystyczne social media mają wiele twarzy.
Złaknieni spotkania
Pierwsza branżowa impreza po długiej, covidowej przerwie zebrała sporą publikę. Ważne jest to, że nie są to kolejne targi, podczas których branża miesza się z turystami, a realne problemy zostają przykryte stosem ulotek, czapeczek i długopisów. Tu jest mięso – panele dyskusyjne, prezesi organizatorów turystycznych (tradycyjnie już bez udziału TUI), rozmowy stolikowe i możliwość podjęcia dyskusji twarzą w twarz z osobami, które nadają kształt polskiej turystyce.
Uważam, że jest to impreza przydatna, potrzebna i… nadal zbyt mało popularna wśród przedstawicieli biur. Biorąc pod uwagę zmieniające się realia działania i pracy w turystyce reprezentacja rynku agencyjnego powinna być zdecydowanie liczniejsza. To jeden z nieczęstych momentów, gdy tworzy się realna przestrzeń do dialogu i wymiany koncepcji dotyczących działania i rozwoju.
Z biura na instagram
Kiedy Marcin Chiliński (OSAT/Wakacyjny Ekspert) zaprosił mnie do udziału w panelu dotyczącym social mediów poczułam ciężar odpowiedzialności ciążący na moich barkach. Na jednej scenie miały spotkać się cztery koncepcje działania w social mediach. Biuro Marcina obrało kurs na turystykę luksusową i to komunikuje na swoich kanałach, Norbert Adamski z Lastowiec.pl śmiało monetyzuje działania na IG oraz skupia się na treściach związanych z ofertami łącząc je z charakterystycznym wizerunkiem krakowskiego biegacza z walizkami, Lastowicze, czyli Iza i Grzesiek są pierwszymi osobami z branży, które zaistniały w social mediach, a ich działania to hybryda konta turystycznego (branżowego, nie mylić ze sferą podróżniczą) i lajfstajlowego. Koncept Specjalistki od wakacji wyróżnia się w dwóch kwestiach – nigdy nie miałam swojego biura podróży (zawsze pracowałam na etacie u kogoś w biurze, zatem to, co robię w social mediach kształtowało mój wizerunek, a nie przekładało się na wizerunek pracodawcy pozostającego anonimowym) oraz nie jestem (aktywnym sprzedażowo) agentem turystycznym. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ taki dobór osób biorących udział w panelu pozwolił na szersze spojrzenie pod kątem obecności i działań w social mediach.
Być i mieć
Cieszy mnie progres, który dokonał się w branży turystycznej od momentu wybuchu pandemii. Wcześniej, niemal w każdej rozmowie pojawiało się pytanie czy warto być w social mediach. Dzisiaj dyskutujemy nie o tym, czy być, ale jak być.
Tak naprawdę, starły się tutaj dwie koncepcje – budowanie społeczności wokół nas/marki kontra monetyzowanie każdego działania. Oczywiście, przekuwanie swoich działań w social mediach w realne środki finansowe to wizja kusząca i biznesowo genialna. Pytanie jednak, czy traktowanie Instagrama wyłącznie jako narzędzia do zarobkowania, z mocnym nastawieniem na konwersję sprzedażową (brrr, przeszły mnie ciarki) to słuszny kierunek, gdy myślimy o działaniu w internecie długofalowo.
Czy mnie jeszcze pamiętasz
Zanim wzruszycie ramionami przytoczę Wam czysto hipotetyczny przykład. Całkiem niedawno mierzyliśmy się z ogromną awarią Instagrama – wyobraźmy sobie, że uwijającym się w pocie czoła programistom z Doliny Krzemowej nie udaje się uratować danych zawartych na serwerach i po nocy bez Instagrama budzimy się w rzeczywistości, w której Instagram owszem istnieje, ale nie istnieje na nim żadne konto. Tracimy wszystkich obserwujących. Musimy zacząć od zera.
Od zera zaczynają również obserwację swoich ulubionych profili nasi followersi. I teraz należy postawić sobie pytanie – czy w razie takiej awarii nasi obserwujący do nas wrócą? Właśnie tutaj upatruję niebezpieczeństwa działań nastawionych na zysk, a nie budowanie społeczności, która przywiąże się i zaufa nam, a nie jedynie będzie chciała kupić coś w okazyjnej cenie wybierając ze słupa ogłoszeniowego jakim jest profil naszego biura.
Zanim odpowiecie na moje pytanie – sami zastanówcie się czy odpalając IG po takiej awarii poszukalibyście profilu swojego ulubionego twórcy – Make Life Harder? Ania Maluje? Łukasz Bok KIKS? Mama ginekolog? Tygodnik Nie? Czy stronki wrzucającej wyłącznie oferty (plus odrobina treści)?
Najpierw zaczniemy szukać ulubionych twórców. Profili, z którymi czujemy się związani, z którymi się identyfikujemy. Osób „z internetu”, które są nam bliskie. I będzie to widać zwłaszcza przy produkcie turystycznym, który nie zaspokaja stałych potrzeb, tylko takie, które pojawiają się 2-3 razy do roku (a najczęściej niestety, tylko raz, bo statystyczny Polak na zagraniczne wakacje o ile w ogóle to wylatuje jednorazowo w ciągu roku). Niebezpieczeństwo budowania marki opartej wyłącznie na mocnym kursie na monetyzowanie działań wiąże się z ryzykiem pozostania anonimem w świecie nastawionym na silną świadomość brandu.
Budowanie i sprzedawanie
Czym jest biznes, którego klient nie jest świadomy? Co wyróżni nas w branży, w której właściwie każdy dysponuje tym samym produktem, bo cała sieć agencyjna opiera się na dystrybucji identycznych ofert? Sukces sprzedażowy w świecie agentów turystycznych nie jest zależny od produktu, bo wszyscy dysponują tak samo zasobnym „magazynem”. To raczej kwestia prezentacji, standardu, wiedzy.
Osobną kwestią jest to w jaki sposób zbudujemy wokół naszego brandu grono obserwatorów – możemy to robić organicznie (czyli działaniami własnymi – tworzeniem ciekawych treści, wchodzeniem w interakcje, poleceniami obserwujących) lub z pomocą płatnych narzędzi w postaci kampanii reklamowych. Oczywiście, dzięki dobrze skalibrowanej reklamie możemy trafić „w punkt” – do osób, które właśnie poszukują tego, co sprzedajemy. Tu jednak rodzi się pytanie, czy w ten sposób pozyskany obserwujący zwiąże się z nami czy z tylko z ofertą, którą ewentualnie zakupi.
Pozyskując klienta (celowo nie nazywam go obserwatorem) w social mediach (a nie budując świadomości marki i pozycji eksperta) podejmujemy ryzyko, że niebawem może pojawić się inne konto – z lepszym researchem ofert, które będzie prezentować u siebie jako „najlepsze lasty” lub „super okazje” albo z większymi umiejętnościami ustawiania kampanii.
Obecność w social mediach nie jest dzisiaj możliwością, ale koniecznością. Zwłaszcza, że stoimy u progu wymiany pokoleniowej klientów w biurach. Jeśli nie zadbamy o pokolenia młodsze, nie przekonamy ich do siebie, nie zainteresujemy produktem, którego młodzi albo nie znają, albo nie są go świadomi (o czym przekonałam się choćby podczas ostatniej wizyty w Omanie, kiedy to wiele młodych osób napisało do mnie, że „nie myśleli, że z biurem można tak fajnie spędzać czas”) – stracimy je oddając pole blogom podróżniczym i wszelkiej maści szarej strefie, która tworzy pozory profesjonalizmu.
Podczas debaty powiedziałam słowa, które od lat powtarzam jak mantrę – praca w biurze podróży to jedno z najpiękniejszych i najciekawszych zajęć, jakie można wykonywać. Mamy wszelkie narzędzia by osiągnąć sukces w social mediach, bo naszą pracą jest to, co inni uważają za wysoce atrakcyjne – wakacje, podróże i zwiedzanie. Wystarczy przełożyć swoje działania w biurze na język internetu. Dzisiejsze „być” w internecie to „mieć” klientów w przyszłości.
Zdjęcie dzięki uprzejmości Norberta Adamskiego (w stresie zapomniałam zrobić choćby jednej fotki)