Ubezpieczenie, czyli: czy nie szkoda Ci pieniędzy?

Chętnie gramy w lotka, chętnie kupujemy piwo, chodzimy z dziećmi na gofry i do kina. Ale nie ubezpieczamy się. Choć ceny ubezpieczeń oscylują w granicach weekendowego wyjścia na miasto, nie ubezpieczamy się. Jedziemy przecież na wakacje. Na wakacjach się nie umiera. Na wakacjach się nie choruje. Na pewno?

Polska. Rok 1997. Wielka powódź pochłania wiele ofiar, ludzie tracą majątki życia. Ówczesny premier, Włodzimierz Cimoszewicz, nieco bezdusznie, mówi powodzianom, że powinni się ubezpieczać. Mija 21 lat. Nie wiem, jak  wyglądają statystyki sprzedaży ubezpieczeń majątku, natomiast w kwestii ubezpieczeń podróżnych nie zmienia się właściwie nic. Polacy masowo na wakacje jeżdżą z ubezpieczeniami opiewającymi na tak śmiesznie niskie kwoty, że tylko dobry los i przychylność niebios są w stanie uchronić ich przez katastrofą.

Ustawa o usługach turystycznych nakazuje w pakiecie turystycznym (czyli tym, co klienci kupują w biurze podróży jako „wakacje w Turcji/Grecji/Bułgarii itp.”) umieścić ubezpieczenie. Organizatorzy w pakiecie umieszczają możliwie najniższe ubezpieczenie tak, aby nie podnosiło ono ogólnej ceny imprezy. Ubezpieczenia opiewają na ogół na kwoty 40-50 tysięcy złotych. Wydaje się dużo, prawda?

Jednak prawdą to nie jest. Prawdą jest natomiast, że tego rodzaju ubezpieczenie starczy poza granicami Polski na bardzo podstawowe leczenie, często bez konieczności hospitalizacji.

Klątwa faraona, zemsta sułtana

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, którego nigdy podczas podróży nie dotknął problem rozstroju układu pokarmowego. Niech wstanie ten, który nie wie, co to biegunka. Niech podniesie rękę osoba, która nie czuła bólu żołądka, charakterystycznego „jeżdżenia po jelitach”, nie wymiotowała. No właśnie… A teraz pomyślcie, że problemy z przewodem pokarmowym macie już od trzech dni, „przelatuje” przez Was wszystko co zjecie i czego się napijecie, nie pomaga smecta ani węgiel, dostajecie gorączki, nie macie siły. Do hotelu wzywacie lekarza- pierwsze zdziwienie- za jego wizytę trzeba zapłacić, podobnie jak za przejazd karetką do szpitala, opiekę pielęgniarek, badania ambulatoryjne (przyziemne pobranie krwi), kroplówkę, leki przeciwzapalne, obsługę w szpitalu (nocleg i jedzenie). Po dwóch dniach w szpitalu wracacie do hotelu i zabawa zaczyna się na nowo. Toaleta i inne przyjemności. Lekarz, karetka, kroplówka. Według rachunku ze szpitala wychodzicie „na styk” z kwotą ubezpieczenia lub musicie za zwiedzanie miejsc mniej popularnych turystycznie dopłacić kilka tysięcy Euro.

Serio, serio. Nocleg w szpitalu potrafi kosztować 500-1000 Euro, kroplówka 50 Euro, przejazd karetką 100-200 Euro, morfologia 30 Euro, koszt leków w szpitalu to kolejne 100-200 Euro, opieka pielęgniarki 200 Euro. I nagle nasze ubezpieczenie znika bez śladu. Drogo? Oczywiście, że drogo- jesteście przecież najczęściej leczeni w prywatnych placówkach medycznych w kurortach turystycznych. Skoro drogie są frytki w knajpie, piwo w pubie, magnesy i pocztówki, to dlaczego leczenie ma być tanie? Każdy chce zarobić na turystach.

A to tylko zatrucie pokarmowe. W ciągu kilku lat w biurze słyszałam już ciekawsze historie.

„Nie chcemy mnożyć kosztów”

Te słowa wypowiedział mój klient wykupując na dzień przed wylotem ofertę typu last minute na Zakynthos. Paczka znajomych, chyba 8 lub 10 osób. Wparowali do biura, aż zrobiło się ciemno. Musieli pogodzić swoje wymagania, fundusze, terminy i wyobrażenia. Koszmar dla każdego sprzedawcy. Na szczęście był wśród nich prowodyr, osoba decyzyjna, ktoś, kto kierował rozmową i potrafił zebrać grupę. Młody, przystojny i bardzo zadbany mężczyzna. Świetnie ubrany, włosy wystylizowane na artystyczny nieład, firmowy zegarek i olśniewający biały uśmiech. W końcu wybrali, ubezpieczeń nie chcą, bo po co mnożyć koszty, skoro wszyscy mają napięty budżet.

Kolejnego dnia odebrałam telefon- ktoś po drugiej stronie bełkotał, cedził niewyraźnie słowa, których nijak nie potrafiłam zrozumieć, po chwili się rozłączył. Powiedziałam do kolegi z biura, że któryś z naszych klientów już zaczął korzystać z All Inclusive. Zaśmialiśmy się i wróciliśmy do swoich zajęć. Po godzinie numer zadzwonił jeszcze raz, tym razem nieco wyraźniej usłyszałam: „Pani Malto, był ypadek. Jestem w pitalu. Ploszę omóc. Ówi Jan Owalski”. Jan Kowalski to wczorajszy Pan Idealny Uśmiech. Złapałam za słuchawkę i zadzwoniłam do centrali- rezydent musi jak najszybciej skontaktować się z klientem, klient w szpitalu. Co się okazało? Chcąc wejść do basenu klient skorzystał z drabinki. Drabinka była słabo przykręcona. Pan Idealny Uśmiech stał w takim miejscu, że zamiast polecieć z drabinką do tyłu, chciał złapać równowagę i… uderzył ustami w betonowy brzeg basenu. Tak, ała. Pan Idealny Uśmiech stracił w sumie 8 zębów, z czego niektóre były tak pokruszone, że trzeba było je wyciągać z dziąseł chirurgicznie. Pan Idealny Uśmiech na same leczenie doraźne musiał przeznaczyć około 20 tysięcy… Euro. A brakujące zęby trzeba było jeszcze wstawić. Nadmienię, że był zupełnie trzeźwy. Wyjazd kosztował ok. 3 tysięcy złotych za osobę, klienci nie chcieli dokupić ubezpieczenia za 60 zł.

„Nie jadę tam przecież umrzeć”

To mój ulubiony tekst słyszany od klientów. Jasne. Ubezpieczenia kupują tylko ci, którzy chcą umrzeć w pięknym miejscu albo połamać się w spektakularnej scenerii basenu lub hotelowego baru.

Niestety, tak to nie działa. A jedynym, co jest w pewnie w życiu to śmierć. I niekiedy ta śmierć spotyka nas w bardzo zaskakujących miejscach. Na przykład na wakacjach. Mnie śmierć klienta spotkała tylko raz, wtedy „szczęśliwie” wszyscy byli doubezpieczeni, więc rodzinę opłakującą zmarłego oraz jego zwłoki przetransportowano szybko, sprawnie i bez dodatkowych przeszkód (oraz opłat). Jednak historia turystyki zna więcej dramatycznych historii, w których limit pecha nie wyczerpał się na czyjejś śmierci, ale nabijał licznik wraz z każdym kolejnym Euro wydanym na transport zwłok.

Na jedną z greckich wysp przylatuje para. Mamy wczesny poranek, rezydent zapamiętuje ich,  bo pan pyta, czy od razu po przyjeździe do hotelu będzie mógł iść na hotelową plażę. Goście na ogół chcą odespać nocny lot lub zjeść śniadanie, on chce pływać.  Z uśmiechem na ustach przedstawiciel biura odpowiada, że uroki Grecji stoją przed nimi otworem. Trzy godziny później odbiera telefon- recepcja hotelu informuje, że klient właśnie się utopił. Ciało zabrała karetka. Myślicie, że to kumulacja pecha? Niestety nie. To dopiero początek kłopotów, bo ubezpieczenie klienta pokrywa koszty przyjazdu karetki. Nie pokrywa kosztów pobytu w kostnicy, zakupu specjalnej  trumny, ani transportu lotniczego zwłok. Rodzina nie chce słyszeć o kremacji. Zrozpaczona kobieta chce wrócić jak najszybciej do Polski, jednak za powrót do kraju także musi zapłacić z własnej kieszeni. Organizator idzie jej na rękę- w końcu biurach podróży też pracują ludzie. Pada propozycja, by pani wróciła wcześniejszym czarterem. Bez trumny, bo jej transport kosztuje kilka tysięcy Euro.

W trakcie paru dni bliższa i dalsza rodzina mobilizuje się i zbiera pieniądze, w sumie 9 tysięcy Euro- udaje się ściągnąć ciało do Polski. Ubezpieczenie, które pokryłoby wszystkie z tych kosztów kosztuje 40 zł.

„Skoro już kupujemy wakacje to po, by na nie jechać”

Jasne, ja też szłam na studia z myślą, że będę po nich zarabiać miliony. Życie potoczyło się jednak ciut inaczej i sprzedaję wycieczki. 🙂 Podziwiam odwagę klientów, ocierającą się o impertynencję, którzy kupując wakacje niekiedy nawet na rok przed wyjazdem nie chcą słyszeć o dokupieniu ubezpieczenia od rezygnacji. Na pewno pojedziemy, przecież nic się nie wydarzy, najwyżej stracimy… Wszystko wypowiadane tak, jakby kilka tysięcy (ub kilkanaście albo kilkadziesiąt) złotych wydawane na wakacje nie miało żadnego znaczenia. Z perspektywy ładnego biura i kolorowych obrazków w katalogu życie wydaje się być lekkie, łatwe i  przyjemne. Zdecydowanie mniej lekko i przyjemnie zaczyna się robić, gdy któryś z uczestników, tuż przed wyjazdem połamie się/rozchoruje lub najzwyczajniej w świecie nie będzie mieć kasy na wyjazd, bo właśnie dostał wypowiedzenie. Wam się to nie zdarzyło? Moim klientom też nie. Do czasu…

Któregoś dnia w biurze odwiedził nas pełen energii duet- mama i córka. Mama lat 80, córka 52. Starsza pani była przebojowa, nawet bardziej niż córka. Wykupiły w opcji First Minute wycieczkę na jedną z włoskich wysp. Nie chciały ubezpieczenia od rezygnacji, bo zdrowie dopisuje, a ze strony pracodawcy nic nie grozi, wszak jedna z pań jest emerytką, a druga lekarzem- chorych przecież nigdy nie zabraknie. Gdy wyszły, choć nie mam w zwyczaju komentować podobnych kwestii, powiedziałam równocześnie z koleżanką z biura: „że ta pani się nie boi…”. Prorocze słowa. Kiedy kilka miesięcy później zobaczyłam zbliżającą się do biura, odzianą w czerń córkę, od razu wiedziałam o co chodzi. Przepadła wpłata za wyjazd, bez mamy ten wyjazd nie miał sensu. Szkoda, bo w przypadku śmierci uczestnika, ubezpieczyciel oddałby wpłaconą kwotę.

Kilka lat temu miałam świetnych klientów- małżeństwo z dzieckiem i bardzo grubym portfelem. Każdy lubi sprzedawać dobre hotele, ale dobre hotele kosztują, więc ciężko znaleźć na nie nabywców. Przy składaniu oferty obracaliśmy się wśród świetnych obiektów. Sama przyjemność opowiadać o hotelach pozbawionych wad. Rezerwacja opiewała na sporą kwotę, ale klienci byli szczęśliwi- wakacje miały być ukoronowaniem wspaniałego roku. Mający firmę budowlaną klient właśnie podpisał kontrakt ze znaną firmą deweloperską- będzie budować wielkie osiedle, po wakacjach na Cyprze, za zarobione pieniądze polecą na pewno na jakąś egzotyczną wyspę. Małżeństwo tryskało dobrą energią, skoro wszystko idzie tak dobrze to po co kupować ubezpieczenie od rezygnacji? Przecież to jasne, że nie zrezygnują. A jednak.

Deweloper splajtował. Pisały o tym gazety w całym kraju. Klient pozbawiony pracy i z ogromnymi długami wyjechał z Polski by pracować jako robotnik. Zdruzgotana żona przyszła dowiedzieć się jakie są warunki rezygnacji. Przepadała cała kwota zaliczki- ponad 10 tysięcy złotych. Na dopłatę nie mieli. Ubezpieczenia nie chcieli. Co powiedzieć takim osobom? Że sami są sobie winni? Że życie jest okrutne, a los boleśnie potrafi zakpić z naszych planów i nadziei?

Podatek od bezpieczeństwa

Koszt dodatkowego (poza pakietem) ubezpieczenia waha się w zależności od długości wyjazdu i kierunku między 30 a 250 zł (są oczywiście jeszcze droższe ubezpieczenia, ale piszę tu o statystycznym kliencie biura podróży, który nie uprawia wyczynowo żadnych sportów ani nie jeździ do obszarów objętych działaniami wojennymi itp.). Czy to dużo? Odpowiedzcie sobie sami sumując swoje kwartalne wydatki na kawę na mieście, kanapkę w maku, kupon lotto, bilety do kina, drinki na imprezie oraz papierosy.

Koszt ubezpieczenia to Wasz podatek od bezpieczeństwa. Wasz i Waszej rodziny, która po wypadku na wakacjach rozpaczliwie zbiera pieniądze na ściągnięcie najbliższych do kraju oraz ich dalsze leczenie lub…pochówek. Można nie szanować swoich pieniędzy, ale innych już warto. Skoro setki tysięcy Polaków ustawiają się w kolejkach po kupony w grach losowych, zdając sobie sprawę, że pewnie i tak nic nie wygrają, to dlaczego równie chętnie nie inwestują porównywalnych kwot w swoje bezpieczeństwo, myśląc „a może akurat się przyda”?

Kochani, tak niewiele może zrobić tak wiele. Internet pełen jest dramatycznych zbiórek na transport do Polski i leczenie chorych- kilkadziesiąt złotych może Was uchronić od bycia bohaterami kolejnej takiej historii.

 

 

 

 

 

Podziel się swoją opinią