Wielka wakacyjna katastrofa

 Pamiętacie tekst w którym pisałam o wakacyjnym narzekaniu moich klientów? Dzisiaj to ja Wam ponarzekam. Jednak nie jest to narzekanie bezzasadne. Chcę Wam ponarzekać, żebyście wiedzieli, że wakacyjne katastrofy to także domena specjalistów w tej dziedzinie.

Ilekroć zakładam rezerwację, moi znajomi zacierają ręce- będzie beka. Właściwie żaden z moich wyjazdów nie odbył się bez piętrzących się problemów, ale nie narzekam. Nigdy nie odbieram tego jako dołka, tylko jako wyzwanie.

Moi klienci przeciętnie wyjeżdżają raz lub dwa w ciągu roku. Ja pięć. Daje to pięć razy więcej możliwości wtopy. Ilekroć siedzący po drugiej stronie biurka mówią, że mają pecha, myślę sobie: „cieszcie się, że nie jesteście mną”. Wszyscy znajomi tylko czekają na rozwój sytuacji- działam jak magnes na nieprawdopodobne historie.

10. Wywiezieni w pole

Historia archiwalna, ale rozpamiętywana przez moją rodzinę do dzisiaj. Rok 2003, mamy lecieć na Kretę z Warszawy (pochodzę z Konina, więc na lotnisko trzeba kawałek dojechać). Dzień przed wylotem psuje się samochód. Psuje się tak, że do naprawy potrzebna jest sprowadzona z serwisu część. Wylot jest wcześnie rano i nie mamy jak dojechać. Kilka nerwowych telefonów i znajduje się chętny do pomocy wujek. Sytuacja uratowana, wcześnie rano wyjeżdżamy. Jedziemy zadowoleni, gdy spod maski zaczyna wydobywać się dym. Stajemy po środku drogi, w polu. Z dala od cywilizacji. Jest wcześnie rano, czas mija nieubłaganie. Wujek podejmuje decyzje- gdzieś za polem musi być jakiś dom. Idzie polem, znajduje dom. Żeby było śmiesznie- syn gospodarza jest mechanikiem. Bladym świtem, w piżamie, zagląda do auta- trzeba wziąć na lawetę i do warsztatu. Do wylotu zostają 3 godziny i 150 km do przejechania. Auto nie ruszy, przepaliła się jakaś część, w warsztacie takiej nie mają. 2,5 godziny do wylotu. Błagamy mechanika żeby zawiózł nas na lotnisko. Zgadza się. Ładujemy się w największe korki w Warszawie, godzina 8 rano. Na lotnisko dojeżdżamy pół godziny przed wylotem. Widzimy panią, która wstaje od check in. Moja mama krzyczy (wtedy lotnisko Okęcie składało się z jednej hali): „proszę pani! proszę zostać!”. Jakimś cudem odprawiamy się, na pokład samolotu wbiegamy jako ostatni. Uwierzcie, wiem, co to znaczy last call.

9. Bombowa przygoda

Sezon osiemnastek mojego rocznika. Są imprezy, prezenty, złote bransoletki i pierścionki. Ja proszę moją mamę, żeby nie robić imprezy dla rodziny i znajomych, tylko przeznaczyć środki na jakiś wyjazd (widzicie jak kombinowałam 🙂 ). Dogaduję się z trzema koleżankami i chcemy jechać wspólnie. Wybór pada na egipską Tabę- będziemy zwiedzać i relaksować się przed klasą maturalną. Do dzisiaj zastanawiam się jak przekonałam moją nadopiekuńczą i rozsądną mamę do samotnego wyjazdu w wieku 17 lat (prezent dostałam na zaś) do Egiptu. Udało się. W sierpniu poleciałyśmy na dwa tygodnie do kraju faraonów skąd dalej ruszyłyśmy do Izraela. Był to czas kiedy roaming należało zgłosić do operatora, a kolorowy wyświetlacz był luksusem (serio!). Mój telefon ledwo złapał sięc egipską, stwierdziłam więc że nie będę go narażać na wysiłek łapania sieci izraelskiej i ponownie egipskiej. Pojechałam bez telefonu. Zwiedzanie zaczęliśmy standardowo od Góry Oliwnej, później zeszliśmy w obręb murów Starego Miasta. I tam usłyszałam potworny huk. Niejednokrotnie wcześniej byłam na bliskowschodnich bazarach- miałam swiadomość, że są tam warsztaty, manufaktury, czasami coś się przewróci, popsuje, jest spawane. Huk wydał się naturalny. Mniej naturalna była fala ludzi, która zaczęła przetaczać się przez Bramę. Kilkaset metrów od nas miał miejsce zamach- Palestyńczyk wyrwał broń żołnierzowi izraelskiemu i zaczął strzelać do tłumu. Zginęło kilka osób. W Polsce podano wiadomość na tzw. żółtym pasku. Mama nie mogła się do mnie dodzwonić. Nie chcę wiedzieć co czuła, tym bardziej teraz gdy sama jestem matką. Wtedy kompletnie nie miałam świadomości powagi wydarzeń. Dzisiaj patrzę na to inaczej.

8. Cyproza

Cypr to kierunek, do którego odwiedzin szykuję się minimum raz do roku i zawsze coś staje na przeszkodzie. W 2015 r. założyłam nawet rezerwację na piękny, nowy hotel w Pafos. Full wypas- miałam zabrać mamę, więc chciałam, żeby było możliwie jak najbardziej luksusowo. Obiekt miał być oddany do użytku w połowie maja, ja zaś miałam do niego lecieć pod koniec czerwca. Margines czasu na poślizg w pracach wykończeniowych była, więc zadowolona z siebie czekałam na wymarzony urlop.

Pewnego kwietniowego dnia wraz z moim ówczesnym kolegą z pracy (Arku, pozdrawiam!) złapaliśmy fazę na oglądanie filmów z lądowań (bądź startów w różnych miejscach świata). Punta Cana, Cancun, Majorka, Londyn, Dubaj, Bodrum, Agadir… jechaliśmy kierunek po kierunku. W pewnym momencie wpadłam na pomysł: „Znajdź Pafos! Mój hotel jest koło lotniska!”. W euforii znaleźliśmy filmik sprzed tygodnia i pochłonęło nas powolne opadanie w rytm szumu silnika. Samolot zbliżał się do ziemi, coraz bliżej i bliżej, gdy nagle pojawiła się charakterystyczna zatoka przy której położony był mój hotel. A tam… dziura w ziemi i wystający szkielet budynku. Arek dostał niepohamowanego ataku śmiechu, a ja patrzyłam na zestopowany obraz.

Wakacje spędziłam na Maderze. Hotel otworzył się pół roku po planowanym terminie urlopu.

7. Madereiro

Nad tym wyjazdem ciążyła klątwa. Zaczęło się od Cypru, dalej było jeszcze lepiej.  Jako że leciałam z mamą, stwierdziłam, że użyję pierwszy raz swoich turystycznych macek i zdobyłam się na napisanie maila do hotelu z prośbą o jakiś ładny widok, bo mama będzie obchodzić urodziny, a poza tym to pracuję w biurze i was sprzedaję (był argument trafiający do serca, musiał być też taki, który trafi do rozsądku). Odpisano mi, że wszystko będzie dopięte na ostani guzik. Yhym.

Kiedy otworzyłam drzwi od pokoju poczułam zapach spalin. Mnie nie oszukacie! Podeszłam do zasłoniętej kotary, szarpnęłam ją. Patrzę… parking, a pod balkonem rampa. A do rampy kolejka samochodów dostawczych z towarem do hotelu. Na szczęście w recepcji udało zamienić lokum, ja natomiast nie piszę już żadnych próśb o lepsze pokoje.

6. Stany pogodowe

Pogoda nie jest moim sprzymierzeńcem. Jeśli gdzieś jadę to może się okazać, że na pustyni spadnie deszcz. Na tydzień przed moim wylotem do Maroka była powódź, w Egipcie załamanie pogody, a po 14 dniach intensywnego zwiedzania Tajlandii i Birmy w pełnym słońcu i upale, gdy wylądowaliśmy na rajskiej Koh Lancie to przez 5 dni z rzędu lało. W Omanie wybrałam się na plażę choć pogoda była bardzo dziwna- pochmurno, choć świeciło słońce.  Wietrznie, ale okropnie gorąco. Poszłam na swój dziesięcio kilometrowy spacer (nieświadoma) prosto w burzę piaskową (zdjęcia są na Instagramie). Piasek był wszędzie i ja też miałam go wszędzie (tak, dosłownie). Wróciłam do pokoju jak z wojny.

Pamiętacie moją relację z plaży w Emiratach? Tak, tę podczas której siedziałam w przepięknym The Cove Rotana w puchowej kurtce? Kiedy pojawiam się w jakimś miejscu matka natura wycelowuje tam swój palec mówiąc: „niespodzianka!”. Zawsze, ale to zawsze śmieję się z tego.

5. Najsmutniejsza stolica świata

W maju nie dostałam się na wyjazd studyjny dla pracowników biur podróży do Emiratów i Tajlandii- byłam strasznie rozżalona i zła. Nastąpił jednak nagły zwrot akcji i firma, w której pracowałam postawiła na doszkalanie pracowników nie tylko z bazy hotelowej, ale także wycieczek objazdowych. Do Azji poleciałam kilka miesięcy później i to nie na tygodniowe bieganie po hotelach, tylko dwa tygodnie objazdu po Tajlandii, Kambodży i Wietnamie. Gdy dowiedziałam się o tym zakręciło mi się w głowie. A później umarł król Tajlandii… i byłam jedną z nielicznych osób, które doświadczyły kompletnie pustej Khao San Road i widziały Tajów smutnych jak nigdy. Serce się krajało na ten widok, ale… zamiast się obrażać na los, po prostu doceniłam fakt, że mogłam spojrzeć na Tajlandię inaczej niż większość turystów. Bo Tajlandia też może być zasępiona, refleksyjna i momentami po ludzku smutna.

4. Niepokoje

Rok po pierwszej wizycie w Tajlandii zdecydowałam się na powrót. Tym razem ja, Michal i plecaki. Nakreślony zarys zwiedzania i… nagle wpada mi do głowy pomysł. Skoro bedziemy tyle dni w Tajlandii to jeźdźmy do Birmy! Jak wiecie, u mnie od pomysłu do realizacji droga jest krótka. Kupiłam bilety do Birmy, zabukowałam hotel, wystąpiłam o wizę i zadowolona z siebie położyłam się do łóżka. Rano napisał do mnie Michał, który wtedy był rezydentem na Krecie: „Widziałaś co się dzieje w Birmie?”. Dokładnie tego dnia światło dzienne ujrzały doniesienia medialne o prześladowaniach i exodusie ludu Rohinja. Była to dla mnie najtrudniejsza decyzja jaką musiałam podjąć w związku z podróżami. Do dzisiaj nie wiem czy postąpiłam etycznie lecąc do Birmy w tym czasie.

3. Zamknięcia, zmiany, niedogodności

Są to kwestie, które przestały mnie w jakikolwiek sposób ruszać. Niedogodności- ilekroć wybieram jakiś hotel odnoszę wrażenie, że w tym samym czasie zapada decyzja o jego remoncie. Kiedy w zeszłym roku rezerwowałam Zanzibar (jak widzicie- nie jestem na nim, choć właśnie miałam być)- przez głowę przeszło mi na wpół ironiczne „ciekawe co będzie nie tak”. I cóż? Po tygodniu przyszła anulacja. Powód: remont hotelu. Lecąc na Lanzarote remontowano część pokoi, na Cabo Verde budowano restaurację hotelową, w Omanie dobudowywano część obiektu. Na kolejne wakacje po prostu biorę kask, ciężkie buty i pomogę ekipie żeby było szybciej.

2. Królowa trudnych warunków

Nie narzekam na loty. Dramatyczny lot to taki podczas którego dzieje się coś dramatycznego. Dopóki nikomu nie dzieje się krzywda uznaję, że lot był spokojny. Uwierzcie mi, że wiem co to wielogodzinne opóźnienie i dodatkowa noc w jakimś miejscu z powodu trudnych warunków atmosferycznych. Lądowałam już w burzy, wśród błysków, widziałam raz niebo- raz ziemię. Ale jestem w rękach profesjonalistów i dopóki nie ma dramatycznych komend i sygnałów. Wracając z Madery (a jakże! wyjazd prima sort!) trafiłam w sam środek burzy (proszę bardzo, dowód), kiedy indziej przy powrocie z Lanzarote samolot w ogóle nie wyleciał przez gęstą mgłę, kiedy indziej problemy były z płytą lotniska. Nic co ludzike nie jest mi obce.

  1. Santo tamto

Zeszłoroczny wypad na Kretę miał być jedyny w swoim rodzaju. Mój Michał zaplanował nam romantyczny wypad na Santorini. Hotel dla dorosłych z widokiem na kalderę. Jacuzzi, winko. Jeszcze nie wiedziałam, że zamierza się tam oświadczyć. Przyjeżdża Marta i co? Zaczyna się. Cyklon Zorbas przechodzi przez Grecję. Ja ląduję w TVN24 jako korespondent z zagrożonej cyklonem Krety, zawieszone zostają wszystkie połączenia promowe i lotnicze na Santorini, a Michał zamiast w instagramowym hotelu, oświadcza się w za ścianą małego klasztoru, bo akurat tam mniej wieje.

 

I kto tu ma pecha? 😀

 

Piszcie jakie są Wasze wakacyjne przygody!

 

 

Podziel się swoją opinią