Wycieczki fakultatywne w Omanie: pustynne safari

Być w Paryżu i nie widzieć wieży Eiffla? Polecieć do Londynu i nie zobaczyć Big Bena? Odwiedzić Barcelonę i ominąć Sagrada Familia? To dokładnie to samo, co być w Omanie i nie wybrać się na pustynię.

Na pytanie jaką wycieczkę wybrać w Omanie od lat odpowiadam tak samo – na pustynne safari. Niezmiennie uważam, że to jedna z najlepszych wycieczek w Sułtanacie i uczestnicząc w niej otrzymuje się wszystko – od wiedzy historycznej, przez adrenalinę aż po widoki, które zapierają dech, wyciskają łzy i wryją się w pamięć na zawsze.

Od początku!

Wycieczki fakultatywne ewoluują wraz z rozwojem destynacji. Kiedy pierwszy raz byłam w Omanie, na pustynię jechało się rano, a do wydm dojeżdżało się koło południa. Nie ma się co czarować – to pustynia, więc w południe było gorąco, a piasek parzył w stopy. Rub Al Khali rekompensowała jednak wszystko – największa piaszczysta pustynia świata robi tak wielkie wrażenie, że nie poznałam osoby, która narzekałaby na temperaturę. W ciągu kilku sezonów rezydenci postanowili jednak, że zdecydowanie lepiej jest przenieść wycieczkę na godziny popołudniowe – tak, by upał zelżał i trafić w golden hour oraz przeżyć zachód słońca. Uważam, że to znakomita zmiana, bo nawet z technicznej strony – robienie zdjęć w południe to koszmar każdego, kto chce mieć ładne kadry. Ostre słońce, jaskrawe kolory i promienie padające prosto to najgorszy możliwe warunki. Świetnie obserwować, że wycieczki modyfikuje się na potrzeby turystów, idąc z duchem czasu (ach, ten Instagram 🙂 ).

Widzieć i doświadczać

Wyobraźcie sobie, że wyjeżdżacie z hotelu, gdzie otacza was nowoczesność, macie pod dostatkiem jedzenia i picia, z głośników sączy się muzyka, gdzieś przy basenie odbywają się animacje i… trafiacie do miejsca, w którym nie ma nic prócz piasku. Piaszczyste wydmy w wersji makro, niekończąca się, gigantyczna, złota piaskownica.

Pamiętam moją pierwszą wycieczkę na pustynię – rozbawione towarzystwo wysypało się z jeepów i wszyscy zamilkli. Poczucie przestrzeni, ciszy i spokoju jest tak dojmujące, że mija chwila zanim umysł przestawi się na brak zewnętrznych bodźców. Doświadczenie przebywania na pustyni jest samo w sobie atrakcją. Przyzwyczajeni do przebodźcowania, trafiamy w miejsce, gdzie są dwa kolory – złoto i błękit, a jedynym odgłosem jest ten wydawany przez rozpędzony wiatr. Pustynia wycisza, odcina od wszystkiego, dystansuje, uczy pokory.

Uważam wycieczkę na pustynię za absolutne omańskie „must – see”. Zwłaszcza jeśli dla kontrastu połączymy ją z drugą trasą (np.: Karaiby Orientu lub Górskie Safari) – wtedy, jak na dłoni, zobaczymy, że Dhofar to kraina niezwykła. Z jednej strony pustynna, sucha, nieprzyjazna (choć piękna), a z drugiej – zielona, kwitnąca, pełna niezwykłych, zaskakujących zakątków (zwłaszcza po khareef, czyli porze wilgotnej, która trwa od czerwca do września i sprawia, że ten region jest porównywany do Irlandii).

Szczypta ciekawostek, dodatek historii

Pierwszym przystankiem na trasie jest Wadi Dawkah – dolina, w której hoduje się drzewka kadzidłowe. Nie będę pisać, że miejsce wygląda niesamowicie, ponieważ jego magia nie kryje się w wyglądzie, ale w bardzo niepozornych drzewkach, które je porastają.

Dhofar to jedno z nielicznych miejsc, gdzie występują drzewka kadzidłowe. To właśnie z nich pozyskuje się żywicę, która po obróbce trafia m.in. do kościołów i jest wykorzystywana podczas mszy. Powiem szczerze – będąc kolejny raz na tej wycieczce, wyczekiwałam momentu, gdy moi towarzysze odkryją, że gdy potrze się korę drzewa czuć charakterystyczny, „kościelny” zapach.

Drzewka kadzidłowe to jeden ze skarbów regionu – to, co nam kojarzy się niemal wyłącznie z wonią świątyń katolickich, dla Omańczyków jest remedium na wszystko – gdy boli cię brzuch to pijesz wodę z kamyczkami żywicy, jeśli złapie cię katar – musisz wdychać dym, chcąc mieć piękne włosy – stosujesz terapię z olejku kadzidłowego, cierpisz z powodu zmian skórnych – spróbuj kremu z ekstraktem z kadzidłowca.

Nie bez przyczyny jednym z darów, które miał dostać Jezus było właśnie kadzidło. Tuż obok mirry i złota, było najcenniejszym produktem swoich czasów. Ten, kto miał kadzidło był bogaczem. Bogaty musiał być zatem region, z którego kadzidło pochodziło.

Ruiny miasta Ubar nie są najbardziej spektakularnym parkiem archeologicznym jaki zobaczycie w życiu, ale… prace tutaj dopiero nabierają rozpędu, a to, co skrywa piasek jest źródłem znakiem zapytań niż pewników. Każde kolejne odkrycie w regionie burzy to, co myślano wcześniej. Szacuje się, że region dosłownie opływał we wszelkie bogactwa – wskazują na to wciąż odkrywane budowle oraz skala zabudowań. Nadal jednak nikt nie wie, co stało za załamaniem statusu ekonomicznego – teorii jest wiele.

To nie jest kolejna nudna wycieczka!

Wycieczki fakultatywne większości osób kojarzą się z dość statycznymi wyjazdami, podczas których nie dzieje się nic ponad wsiadaniem i wysiadaniem z autokaru. Przez dziesięć lat pracy w biurze podróży wielokrotnie słyszałam, że na fakultetach brakuje świeżości, doznań, adrenaliny. Obiecuję, tu wam niczego nie zabraknie. Wystarczy wspomnieć, że głównym środkiem lokomocji na wycieczkach w Omanie są jeepy.

Z Ubar ruszamy na pustynię. Zjeżdżamy z głównej drogi, nasz kierowca uśmiecha się do nas spod przyciemnianych okularów i wciska gaz. Z głośników sączy się lokalna muzyka, a krajobraz za oknem zmienia się – najpierw pustynia jest żwirowo – kamienista, a po chwili z oddali wyłaniają się pierwsze piaszczyste wydmy. Wszyscy reagujemy tak samo – wyciągamy aparaty i odblokowujemy telefony. Kierowca mówi, że mamy je odłożyć – to dopiero wstęp do tego, co zobaczymy dalej.

Ma rację. Pół godziny później jesteśmy w innym wymiarze.

Wydmy wywołują euforię. Zupełnie jakby ktoś przeniósł nas do świata przedstawionego na widokówkach. Piaskowe góry są ogromne, strome, osypują się, wiatr zdmuchuje ich czubki. Kierowca odwraca się i pyta: „Ready?” wykonując gest dłonią symbolizujący jazdę pod górkę. Ochoczo przytakujemy i ruszamy.

Kto choć raz nie spróbował szalonej jazdy po wydmach ten nie zrozumie jakie to uczucie. Ostre zakręty, zjazdy, rozbryzgujący się piach – bawimy się jak dzieciaki, a słońce jest coraz niżej.

Chwilo trwaj

Zatrzymujemy się. Zostawiamy buty w jeepach. Nie przydadzą się na piasku miękkim jak mąka.

Nie ma dwóch takich samych kadrów i dwóch identycznych zdjęć. Zachodzące światło przeobraża pustynię. Raz jest złota, po chwili płonie czerwienią, by za moment tonąć w różu.

Siadamy na skraju wydm i obserwujemy zachodzące słońce. Pustynne safari uwielbiam, bo to nie jest kolejna wycieczka, następny fakultet. Bez zasięgu telefonu, bez hałasu, bez bodźców, bez tłumów – słychać każdy szept, każde słowo, każdy powiew wiatru. W tym pędzącym świecie możemy odciąć się i skupić jedynie na zachodzącym słońcu. Nic nas nie rozprasza, nie sprawdzamy powiadomień w telefonie, nie ma żadnej muzyki, przejeżdżających aut. Pełne skupienie na niesamowitym przedstawieniu jakie urządza natura.

Jeśli dotrzecie do Salalah, jedźcie na tę wycieczkę. Jest warta absolutnie wszystkich pieniędzy – te przeżycia i doznania są bezcenne. I absolutnie piękne.

Wpis powstał we współpracy w Biurem Podróży Itaka – wycieczkę znajdziecie w ofercie organizatora oraz u rezydentów.

Podziel się swoją opinią